Galeria, której dobrym duchem jest wielki kot
Drzewo, które okazuje się szafą, wszędobylski kot i przede wszystkim prace artystów na każdej ścianie - zaglądamy do galerii sztuki „Złote Grabie” w Rydułtowach, jedynej takiej prywatnej galerii w okolicy. Rozmawiamy z właścicielką Magdaleną Wadas oraz z prowadzącą warsztaty w galerii Moniką Opałko o tym, jak rozwija się ten nietypowy biznes.
Nowiny Wodzisławskie: Skąd pomysł na prowadzenie prywatnej galerii sztuki?
Magdalena Wadas, właścicielka galerii sztuki „Złote Grabie” (MW): To było marzenie, które wzrastało razem ze mną. Sztuka towarzyszyła mi od dzieciństwa. Moja babcia czytała mi książki o malarstwie i pokazywała reprodukcje obrazów. W jednej z takich książek zobaczyłam „Sąd Ostateczny” Hansa Memlinga, który do dziś jest jednym z moich ulubionych obrazów. Poza tym w naszym domu, który był wielopokoleniowy, mieszkał wujek-artysta. Miał swoją pracownię i w niej tworzył. Do dziś pamiętam unoszący się zapach farb olejnych, który kojarzył mi się z czymś przyjemnym. Marzenie o własnej galerii rosło więc razem ze mną, aż w 2009 r. udało je się zrealizować.
Galeria nazywa się „Złote Grabie”. To oczywiste nawiązanie do herbu Rydułtów.
MW: Zależało mi, żeby nazwa wiązała się z Rydułtowami i w ogóle z regionem. Najpierw myślałam o nazwie „Pod hołdom”, ale to mogłoby zostać odebrane jako ukierunkowanie się tylko na śląską twórczość. A my chcemy pokazywać związek z regionem, ale też wychodzić poza. Dlatego właśnie „Złote Grabie”, które nie tylko znajdują się w herbie Rydułtów, ale są też symbolem ciężkiej i mozolnej pracy, jaką wkładamy w realizację każdej wystawy.
Wielu osobom prywatna galeria sztuki kojarzy się z miejscem, które nastawione jest przede wszystkim na sprzedaż.
Monika Opałko, pracownik galerii, prowadząca warsztaty (MO): Sprzedaż prac plastycznych w galerii stacjonarnej oraz internetowej to tylko jedna z gałęzi naszej działalności. Oprócz tego co dwa miesiące organizujemy wernisaże i wystawy oraz prowadzimy działalność edukacyjną, czyli warsztaty plastyczne dla szkół i przedszkoli, wakacje i ferie ze sztuką, a także sobotnie zajęcia dla dzieci. W swojej ofercie mamy też twórcze urodziny.
Podobno prywatna galeria to biznes dla wytrwałych, bo nie tak łatwo sprzedawać prace plastyczne.
MW: Trzeba pamiętać, że w pierwszej kolejności ludzie spełniają swoje podstawowe potrzeby, jak zakup jedzenia czy opłacenie rachunków. Dopiero później potrzeby duchowe.
Które prace kupowane są najchętniej? Ile kosztuje sztuka w przypadku waszej galerii?
MW: Od 100 zł wzwyż, więc każdy znajdzie coś na własną kieszeń. Najdroższa praca, która była u nas wyeksponowana, kosztowała 8 tys. zł, co w przypadku rynku sztuki wcale nie jest dużą kwotą. Trudno wymienić prace, które kupowane są najchętniej, bo każdy wybiera pod siebie i każdego ujmuje coś innego. Czasami wydaje nam się, że coś się nie sprzeda, a jednak mylimy się. Dużo ludzi zainteresowanych jest tradycyjnym malarstwem, na przykład typowymi pejzażami, które później zdobią wnętrza domów. Do nowoczesnych wystrojów chętniej wybierana jest surowa grafika. Powodzeniem cieszą się też abstrakcje, w których każdy widzi coś innego.
A co z liczbą osób odwiedzających galerię?
MO: Coraz więcej osób przychodzi na wystawy i wernisaże. Różnica między tym co było na początku, a tym co mamy teraz, jest ogromna. Każde kolejne wydarzenie motywuje nas do działania.
Nie każdy potrafi rozmawiać o sztuce, więc nie dla każdego galeria jest przestrzenią oswojoną. Co robicie, by przełamać ten dystans?
MO: Zapraszamy szkoły i przedszkola na zajęcia ze sztuką. Staramy się kształcić odbiorców od najmłodszych lat. To prawda, że dużo ludzi odczuwa lęk przed galerią czy muzeum. Obawiają się, że podczas wernisażu padnie pytanie: „A co pan sądzi o tym obrazie?”. Zupełnie niepotrzebnie, bo takich pytań nie ma. Oczywiście można porozmawiać z artystą, ale można też tylko oglądać.
MW: Przypominam sobie sytuację, jak jedna z nauczycielek rozmawiała z chłopcem, który stwierdził, że nic nie powie o obrazie, bo się na tym nie zna. I wtedy ta nauczycielka stwierdziła: „Ale kiedy widzisz dziewczynę, to wiesz czy podoba ci się czy nie. I mówisz dlaczego. Podobnie jest z obrazem”.
Przez cały czas towarzyszy nam kot... To mieszkaniec galerii?
MW: To Bazyl, artysta (śmiech). Jest dobrym duchem Galerii. Wcześniej mieszkał u mnie, ale moje córki dostały uczulenia i przeniósł się do galerii. Dobrze się tu czuje, śpi na kronice, pilnuje obrazów, pozuje do zdjęć. Każdy się nim zachwyca, a dzieci go wręcz uwielbiają.
Co jest największym powodem do dumy, jeśli chodzi o funkcjonowanie galerii?
MW: Wystawa twórczości osób niepełnosprawnych, na przykład z Powiatowego Ośrodka Wsparcia Perła w Wodzisławiu czy Wydawnictwa Artystów Malujących Ustami i Nogami z Raciborza. Ludzie rzadko mają okazję spotkać się z pracami takich osób. Ta wystawa to było wielkie wydarzenie. Swoją obecnością uświetnił ją Stanisław Kmiecik, artysta z Krakowa, który maluje stopami. Dał pokaz swoich umiejętności. Jestem też dumna z Letniego Salonu Artystycznego, czyli wystawy przygotowanej przez moich uczniów z Liceum Ogólnokształcącego im. Noblistów Polskich w Rydułtowach, a dokładnie z klasy o profilu „animator kultury”. Uczniom udało się wtedy zaprosić ponad 20 znanych artystów.
Jak układa się relacja na linii galeria - rydułtowskie Ognisko Plastyczne?
MW: Współpracujemy ze sobą, czego owocem były dwie wystawy uczniów i nauczycieli Ogniska Plastycznego. Ponadto mamy w swojej ofercie prace przedstawicieli Ogniska, jak np. dyrektora dr hab. Franciszka Niecia czy Anny Miguły.
Jakie plany na najbliższy rok?
MO: W styczniu planujemy wydarzenie o nazwie „Twórczość rydułtowskich nauczycieli - czyli belfer po godzinach”. Wystąpią sami nauczyciele. Chcemy pokazać, że mają różne pasje. Od malarstwa, przed fotografię, śpiew, taniec czy kabaret. Na pewno czekają nas też wystawy grupy plastycznej „Oblicza” z Rybnika i podopiecznych ze szkolnych ognisk plastycznych.
A jakieś marzenie?
MW: Żeby Galeria ciągle się rozwijała, żebyśmy mogli prezentować coraz więcej prac artystów cenionych w kraju i zagranicą np. prace Wilhelma Sasnala (tajemniczy uśmiech).
Rozmawiała: Magdalena Kulok