Syn uratowanej Żydówki wciąż przysyła wodzisławianom pomarańcze
Józef i Maria Tkocz z Wodzisławia Śl. - Radlina II zostali uhonorowani medalem Sprawiedliwych Wśród Narodów Świata za uratowanie trzech Żydówek pod koniec wojny. Potomkowie wodzisławian do dziś utrzymują kontakty z rodziną jednej z ocalonych kobiet – Erny Brzegowskiej.
To była niedziela, 20 stycznia 1945 r. Józef i Maria Tkocz zbierali się z dziećmi do wyjścia do Marklowic na chrzciny. Dziecko miała chrzcić siostra pana Józefa. Już byli ubrani, kiedy około godz. 6.00 rano ktoś zapukał do drzwi. Brat pani Marii poszedł sprawdzić. U progu stały trzy wynędzniałe kobiety.
Chodziły od drzwi do drzwi
Tkoczowie domyślili się, że to zbiegłe więźniarki z Auschwitz. O tym, że esesmani spędzali na stację kolejową w Wodzisławiu więźniów ewakuowanych z Auschwitz było wówczas już głośno w okolicy. Niektórzy próbowali uciekać. Nie wszystkim się udało. Panie miały szczęście. Żydówki wykorzystały okazję i uciekły z kolumny więźniów ciągnącej od Marklowic w kierunku dworca w Wodzisławiu Śl. Stanisław Maroszek, zięć państwa Tkocz opowiada, że eskortujący więźniów esesman zakomunikował im, że nic nie widzi, i jak ktoś chce, niech ucieka. Kobiety chodziły od domu do domu. Pukały, ale nikt im nie otwierał. Dopiero Tkoczowie otworzyli przed nimi drzwi. Panie rozwiały domysły radlinian. Przedstawiły się. Wyznały, że są Żydówkami. Dwie - Erna Brzegowska i Jadwiga Schilit pochodziły z Będzina. Eugenia Klapholz była krakowianką. Wyjaśniły, że uciekły z transportu więźniów z Auschwitz.
Zarwane chrzciny
Zaskoczeni radlinianie (wówczas tzw. Bagienko było częścią Radlina) nie chcieli się spóźnić na chrzciny, dlatego szybko umieścili kobiety w stodole i wyszli. Maria Tkocz, jak wspominała po latach, i tak miała po chrzcinach. Nie mogła przestać myśleć o więźniarkach. Trochę ze strachu, że to się wyda, trochę z troski o rodzinę. Posiadali troje dzieci – syna i dwie córki. Gospodarze wrócili z przyjęcia szybciej, niż planowali. Zaprosili kobiety z powrotem do domu i zaopiekowali się nimi. Oswobodzone więźniarki mogły się umyć, posilić.
Ścisła tajemnica
Tkoczowie ukrywali Żydówki do 5 kwietnia 1945 r. Kobiety skrywane były w ścisłej tajemnicy. Nawet najbliżsi Tkoczów nie zdawali sobie sprawy z niecodziennych lokatorów gospodarstwa na Bagienku. Za udzielanie schronienia Żydom Niemcy karali śmiercią zarówno ukrywanych jak i ukrywających. - Robiłam to, żeby uratować im życie [...] Żal mi było odmawiać schronienia osobom, które uniknęły śmierci w Oświęcimiu - pisała Maria Tkocz w 1986 r. w relacji dla Żydowskiego Instytutu Historycznego w Warszawie.
Prośba u komendanta
Oswobodzenie ziemi wodzisławskiej z hitlerowskiej okupacji oznaczało dla Żydówek koniec ukrywania się. Były naprawdę wolne. Pozostały jeszcze pewien czas w Polsce. Jedna z nich nawet wstawiła się za Józefem Tkoczem, który podpadł żołnierzom rosyjskim, którzy znaleźli przepustkę na wejście do kopalni wydaną w języku niemieckim, i wylądował w areszcie. Żydówka wyprosiła u radzieckiego komendanta wypuszczenie z aresztu.
Więzi przyjaźni
Między ocalonymi Żydówkami a ich polskimi opiekunami zawiązała się przyjaźń. Jedna z Żydówek uczestniczyła nawet w komunii w rodzinie Tkocz w 1946 r. W 1947 roku Eugenia i Jadwiga wyemigrowały do USA, Erna do Izraela. Wiele lat utrzymywały kontakty z Tkoczami. Pisali do siebie. „Kiedy 20 stycznia 1945 roku zapukałam do Waszego domu zupełnie obca, ja wzięłam tę odwagę, ponieważ rwałam się do życia na wolności, a nie miałam wtedy innego wyjścia jak uciec z transportu. Dziękuję Bogu, że to mi się udało, a Wy bez żadnych wymówek przyjęliście mnie, Jadzię i Ernę. Zawsze byłam i będę Wam wdzięczna za ten dobry uczynek. Zawsze proszę Boga, aby Was wszystkich błogosławił zdrowiem i pociechą od dzieci. [...] Bardzo bym chciała Was zobaczyć i zjeść z Wami kluski z mlekiem, ale na razie trudno o tym myśleć, zdrowie nie pozwala. Genia, Henry i dzieci” pisała Eugenia Klapholz w styczniu 1981 r. do Marii Tkocz.
Sprawiedliwi Wśród Narodów Świata
Jedna z Żydówek zaproponowała w liście, aby postarać się o nadanie Marii i Józefowi Tkocz medalu Sprawiedliwych Wśród Narodów Świata. Temat podjął Stanisław Maroszek, zięć państwa Tkocz. Napisał do Instytutu Pamięci Narodowej Yad Vashem w Jerozolimie. Starania przyniosły efekt. Rada Sprawiedliwych Wśród Narodów Świata po zweryfikowaniu dokumentacji uhonorowała wodzisławian medalem 9 lutego 1989 r. Józef i Maria już tego nie dożyli. Medal odebrała ich córka Stefania dopiero w 1991 r., po ponownym nawiązaniu polsko - izraelskich stosunków dyplomatycznych, zerwanych w 1967 r. Imiona wodzisławian zostały uwiecznione na honorowej tablicy w parku Sprawiedliwych Wśród Narodów Świata na Wzgórzu Pamięci w Jerozolimie.
Paczka na święta
Panie już nie żyją od wielu lat, podobnie jak Maria i Józef Tkocz. Ale kontakt podtrzymują Kopel Brzegowski, syn Erny oraz Stefania Maroszek, córka Tkoczów i jej mąż Stanisław. Dzwonią czasem do siebie, piszą. Kopel Brzegowski wraz z żoną nawet odwiedził w 1988 r. wodzisławian. A regularnie, rok w rok na Boże Narodzenie przysyła wodzisławianom paczkę. Zawsze są w niej pomarańcze, do tego słodycze, wino, bakalie. Spełnia tym wolę rodziców, którzy wiedzieli, że w Polsce była po wojnie bieda. - Myśmy już nie raz mówili mu, że u nas już są pomarańcze, ale dalej wysyła. Jego pewno przesyłka drożej kosztuje, niż te pomarańcze - śmieje się Stanisław Maroszek.
Historię pokrótce opisał już w 1993 r. Marek Jakubiak w „Tygodniku Nowiny Raciborskie”, z którego w 1999 r. wyodrębniły się „Nowiny Wodzisławskie”. Przypominamy ją i poszerzamy przy okazji kolejnej rocznicy marszu śmierci.
Tomasz Raudner