Na wstępie
Tomasz Raudner, Redaktor naczelny Nowin Wodzisławskich
Wypożyczałem sprzęt narciarski dla rodziny. W cenie dostałem 10 proc. rabatu na korzystanie z wyciągu. Wynajmujący powiedział, że rabat zostanie naliczony przy każdym doładowaniu karty na wyciąg, wystarczy pokazać kwit z wypożyczalni. Zaczęło się obiecująco, choć już przy zakupie punktów na wyciąg przyszedł zimny prysznic, bo kasjerka stwierdziła, że rabat naliczy tylko raz. Zasugerowała więc wykupienie od razu większej liczby wjazdów. Gdybyśmy nie wykorzystali wszystkich punktów, wówczas przy oddaniu kart zwróci różnicę. Kiedy oddawałem karty mówiąc, że są na nich niewykorzystane punkty kasjerka stwierdziła, że pieniędzy nie odda, bo wcześniej udzieliła rabatu. Zapytałem, który punkt regulaminu o tym mówi. Odesłała do kierownika, który wskazał punkt szósty, mówiący aby zakupy były przemyślane, bo nie ma zwrotów. Poczułem się oszukany, ale nie mając twardych dowodów nic nie mogłem zrobić. Straciłem 40 zł. Musiałbym mieć wszystko nagrane, czy na piśmie. Podobnie jak te matki, które oddały w komis rzeczy po swoich dzieciach, a nie mogły uzyskać pieniędzy. Jasne, trzeba czytać umowy, regulaminy, zanim coś się kupi, do czegoś się zobowiąże, itd. Ale tak sobie myślę, że poza literą prawa jest coś takiego jak słowność, etyka, dbanie o dobre relacje klienta i sprzedawcy. Oszukane matki mogą już nigdy nie oddać niczego w komis. Ja już nigdy w życiu nie zostawię złotówki na tym wyciągu, a każdemu, kto mnie zapyta o opinię będę odradzać. Tylko, czy codzienne funkcjonowanie powinno polegać na ciągłym uważaniu, by nie zostać nabitym w butelkę?