Krajobraz po pożarze: wiele pytań bez odpowiedzi
Mieszkańcy familoka, którego poddasze spłonęło pod koniec sierpnia w dalszym ciągu nie mogą być pewni czy kiedykolwiek wrócą do swoich mieszkań. A spółdzielnia mieszkaniowa Orłowiec wciąż nie wszystkim zapewniła lokale zastępcze
OLZA Kilkanaście dni po pożarze, który wybuchnął na poddaszu familoka w nocy z 26 na 27 sierpnia wokół budynku ciągle czuć zapach spalenizny. Odgrodzono go taśmę, zaś wszystkie wejścia do klatek schodowych zostały zamknięte na solidne kłódki. Obok jednego z wejść, na trawniku leży porzucony stary dziecięcy rowerek. Pod jednym z okien kupa spalonych sprzętów. Widać biurowe krzesło, pozostałości ubrań, gazet, książek. Prawdopodobnie pochodzą z mieszkania, które uległo spaleniu.
Wszystko z drewna
Na szczęście w pożarze nikt z mieszkańców budynku nie ucierpiał. To prawdziwy cud, bo ogień rozprzestrzeniał się w mgnieniu oka. Brak ofiar to spora zasługa samych mieszkańców, którzy według relacji budzili się ze snu nawzajem (była godz. 1.40) i służb. – Widziałem ten pożar od początku, bo obudziłem się jak przyjechała policja. To oni byli pierwsi na miejscu. Jeden z radiowozów wjechał na studzienkę, rąbnęło i to mnie obudziło. Wyjrzałem przez okno i zobaczyłem, że policjanci biegali pod blokiem, później wyprowadzali mieszkańców. Patrzę w stronę sąsiedniego budynku, a tam ogień. Najpierw paliła się tylko niewielka część dachu. Może gdyby straż przyjechała szybciej, to udałoby się uratować pozostałą część poddasza. Ale straż jechała aż z Wodzisławia, dotarła tu jakiś kwadrans po pojawieniu się ognia, a wtedy płonął już cały dach – opowiada nam jeden z mieszkańców sąsiedniego familoka.
Ogień szybko zajmował poddasze, bo sprzyjała temu konstrukcja budynku. – Tu wszystko jest drewniane, łącznie ze schodami na poddasze. Sufity są z trzciny pokrytej gipsem – opowiada nasz rozmówca. – I ta stara instalacja elektryczna, wszystko na aluminium. Chyba, że ktoś sam sobie wymienił, ale większość mieszkańców ma stare instalacje elektryczne. Ja sam kilka dni po pożarze zadzwoniłem po elektryka, żeby sprawdził mi instalację w mieszkaniu, bo coś mi się tam zaczęło kopcić – dodaje.
Trzeba poczekać na ekspertyzy i opinie
Przyczyny pożaru wciąż są nieznane. Ze względu na rozmiar zniszczeń i stopień w jakim zagrożone było życie i zdrowie mieszkańców śledztwo prowadzi Prokuratura Rejonowa w Wodzisławiu Śl. Ta na razie nie udziela w sprawie żadnych informacji. Dalsze losy budynku – a więc to czy nadaje się on do odbudowy i ponownego zamieszkania, czy też nie – są na razie nieznane. – Wszystko zależy od wyniku ekspertyzy budowlanej, opinii na temat instalacji elektrycznej, opinii na temat kominów, a także od rozmów z ubezpieczycielem – mówi Mariusz Ganita, prezes spółdzielni mieszkaniowej Orłowiec, do której należy spalony budynek. Dodaje, że familok był objęty pełną ochroną ubezpieczeniową od pożaru. – Do miesiąca decyzja w sprawie tego budynku zostanie podjęta – mówi Mariusz Ganita.
Pogorzelcy wciąż na łasce rodziny
Tymczasem trwa dramat pogorzelców, którzy w zdecydowanej większości trafili na przechowanie do rodzin. Pytają kiedy spółdzielnia zapewni wreszcie zapowiadane lokale zastępcze. – Wzięłam do siebie chrześnicę i jej rodzinę. W sumie 4 osoby. Myśleliśmy że w ciągu dwóch, trzech tygodni otrzyma lokal zastępczy, ale widoków na to w ogóle nie ma, a w spółdzielni niczego nie można się dowiedzieć – mówi Teresa Zientek z Gorzyczek, podkreślając że sama nie ma warunków by bez końca gościć dodatkowo 4–osobową rodzinę. – Wszyscy bez wyjątku mieszkańcy bloku podpisali oświadczenia o zgodzie na zajęcie zaproponowanych przez spółdzielnię lokali zastępczych. Część z nich została już rozdysponowana, część czeka na odświeżenie – zapewnia w rozmowie z nami prezes spółdzielni. – Rzeczywiście podpisywałam oświadczenie, ale do dziś nie otrzymałam ani umowy, ani tym bardziej lokalu – mówi Beata Ronczka, jedna z poszkodowanych. Z naszych informacji wynika również, że nie wszyscy poszkodowani zgodzili się na zaproponowane lokale zastępcze. – Najpierw zaproponowano mi lokal, który jest bardzo oddalony od mojego miejsca pracy i nie miałaby jak dostać się do pracy. Następnie zaproponowano mi połowę mieszkania, które miałabym dzielić z innym poszkodowany, moim bratem. Ale to mieszkanie jest w fatalnym stanie, ze starymi oknami. Ja w moim mieszkaniu miałam okna wymienione, mieszkanie nie było zagrzybione. Mam trzyletniego syna i nie chcę go narażać na choroby – mówi Sylwia Szymura.
Artur Marcisz
Mieszkańcy prosili o remonty
Spalony familok jest jednym z siedmiu zabytkowych budynków składających się na osiedle przy ul. Dworcowej. Miesiąc przed pożarem pisaliśmy o tym, że mieszkańcy nie mogą doprosić się od spółdzielni mieszkaniowej podstawowych remontów. Budynek, w którym wybuchnął pożar był wskazywany przez mieszkańców jako jeden z tych w najgorszym stanie. Spółdzielnia tłumaczyła brak remontów faktem, że około połowy mieszkańców nie płaci w ogóle czynszów, a zaległości z tego tytułu wynoszą ponad 200 tys. zł.