Na wstępie
Tomasz Raudner Redaktor naczelny Nowin Wodzisławskich.
Kiedy słyszy się o fatalnej sytuacji finansowej górnictwa, to informacja o sięgających 100 tys. zł odprawach dla osób, które być może nigdy węgla nie miały za paznokciami może denerwować. Zwłaszcza, kiedy pomyśli się, ile sekretarek czy magazynierów traci robotę i na żadne odszkodowania liczyć nie mogą, a jedyny ich pech polega na tym, że nie pracowali na kopalni. Jasne, rozumiem, że spółki węglowe chcąc w cywilizowany sposób ciąć koszty wysyłają na zieloną trawkę zbędny personel z grubą kasą na osłodę. Tylko, czy wysokość tych gratyfikacji nie jest za duża? Kiedy za czasów premiera Buzka zamykano kopalnie, dołowi górnicy nie dostawali tyle pieniędzy, co teraz pracownicy powierzchniowi. Poza tym uważam, że odprawy tylko pozornie rozwiązują problem. Zwalniani cieszą się okrągłą sumką na koncie. Czy jednak mają pomysł na życie? Czy za chwilę nie zapukają do urzędu pracy? Przecież w latach 90. były sytuacje, kiedy zwolnieni górnicy kupili za odprawy auta, urządzili parę imprez, pieniądze im się skończyły i zostali z niczym.