Wodzisławianin doczekał się pomnika w mundurze ułana
10 września w Przemyślu odbyła się uroczystość odsłonięcia figur polskiego legionisty (beliniaka) i węgierskiego huzara (honvéda).
Figury żołnierzy i koni powstały z inicjatywy przewodniczącego Zgromadzenia Narodowego Węgier László Kövera i marszałka Sejmu RP Marka Kuchcińskiego. Upamiętniają wydarzenia z okresu pierwszej wojny światowej, a także pobytu żołnierzy węgierskich w Twierdzy Przemyśl. Jedną z głównych ról w przygotowaniu rzeźby polskiego ułana odegrał Krzysztof Banaś z Wodzisławia Śląskiego.
Jak to się stało, że został pan modelem dla rzeźbiarza?
Jestem adiutantem ojca generała Eustachego Rakoczego w Jasnogórskim Korpusie Oficerskim. I tam najczęściej występuję w mundurze beliniaka. To był – co zawsze powtarzam młodzieży w szkołach czy podczas spotkań w parafiach – najbardziej patriotyczny polski mundur wojskowy w okresie międzywojennym. Odpowiadam za cały ceremoniał wojskowy na Jasnej Górze, a raz w miesiącu robię oprawy historyczne patriotycznego apelu jasnogórskiego. Kiedyś w apelu uczestniczył minister Jan Józef Kasprzyk, z którym znam się jeszcze z czasów, kiedy zajmował się związkiem Piłsudczyków. I on mówił mi, że wkręcił mnie w temat pomnika beliniaka, który będą stawiać w Przemyślu. Minister Kasprzyk powiedział marszałkowi, że zna pierwszego beliniaka w Polsce, myśląc o mnie. I tak do mnie dotarli.
Kiedy to się wszystko działo?
To był przełom 2015 i 2016 roku. Kilka razy odwiedzał mnie rzeźbiarz Piotr Zbrożek. Wymęczył mnie. Musiałem godzinami stać, żeby wszystko mógł dokładnie pomierzyć (śmiech). A potem zadzwonił do mnie prezydent Przemyśla z pytaniem, czy wziąłbym udział w uroczystym odsłonięciu pomnika.
Zdaje pan sobie sprawę, że jest prawdopodobnie jedynym wodzisławianinem, który doczekał się pomnika za życia?
Tak, śmiejemy się z tego cały czas.
Jak się pan czuł oglądając swoją rzeźbę w brązie?
Dziwne uczucie. Żona mówi, że wyglądam starzej, a najlepiej mnie rozpoznać po wąsach.
Skąd pan ma mundur beliniaka?
Zawsze mi się podobał, a druga sprawa, to ładnych parę lat temu dowiedziałem się o specjalnym zakładzie krawieckim w Lublinie, w którym zamówiłem ten mundur i go uszyli. Pierwszy raz wystąpiłem w nim w Krakowie na uroczystości upamiętniającej wymarsz strzelców. Pełniłem wartę przy trumnie Piłsudskiego na Wawelu. Tam zauważyłem, jak grupa księży przygląda się mi z zainteresowaniem i dyskutuje.
Nie wiedzieli, co to za mundur?
Nie wiedzieli. Jeden z księży podszedł do mnie i zapytał, co to za mundur. Więc ja mu cały wykład dałem. Tym księdzem był właśnie ojciec Rakoczy. I tak trafiłem na Jasną Górę.
(tora)
Siedmiu wspaniałych
Beliniacy to popularna nazwa szeregowych i oficerów 1. pułku ułanów Legionów Polskich w I wojnie światowej. 2 sierpnia 1914 roku władze w Wiedniu pozwoliły stacjonującym w Austro-Węgrzech oddziałom strzeleckim J. Piłsudskiego na przekroczenie granicy zaboru rosyjskiego. Dwa dni przed wymarszem do Piłsudskiego przyszedł dowódca Belina-Prażmowski z prośbą o pozwolenie przekroczenia jako pierwszemu granicy zaboru rosyjskiego, dla przetarcia szlaku. Piłsudski powiedział mu, że i tak będą wisieć, bo wszędzie roi się od żołnierzy rosyjskich, ale ojczyzna będzie o nich pamiętać. Przekroczyli granicę w siódemkę. Nie mieli koni, siodła dźwigali na plecach. Najmłodszy liczył 19 lat, najstarszy, Belina-Prażmowski – 26 lat. Dotarli aż do Jędrzejowa. Jednostki rosyjskie cofały się przed nimi, prawdopodobnie biorąc ich za czołówkę polskiej armii. Myląca wroga była też gęsta mgła. Garnizon rosyjski w popłochu opuścił Jędrzejów. Belina stwierdził, że szlak został przetarty. Ku wielkiemu zaskoczeniu Piłsudskiego wrócili, i to na koniach, które podarowali im właściciele polskich majątków ziemskich. Siódemka Beliny, potocznie zwana beliniakami dała zalążek najwspanialszej konnicy II Rzeczpospolitej.
Ich mundury wywodziły się z armii austriackiej. W 1916 r. Belina-Prażmowski dodał barwy narodowe, w tym amarantowe wyłogi, a także wysokie czako (czapki). Wysokie nakrycia głowy nie były już stosowane w europejskich armiach. Belina zdecydował się jednak na nie, by zrobić miejsce na wielkiego polskiego orła.