Z archiwum: Gdzie jest morderca maszynisty z Rydułtów?
Od lat śląscy policjanci nie mogą trafić na trop zabójców kolejarza z Rydułtów. Mężczyzna zginął w 2004 roku, na drodze, którą od lat wracał z pracy. Policjanci mają trzy hipotezy jego śmierci i nadal szukają jego oprawcy.
Jerzy Gadaj od lat mieszkał samotnie przy ulicy Tetmajera w Rydułtowach. Dom otrzymał w spadku po rodzicach. 53-latek był typem samotnika. Nie utrzymywał bliższych kontaktów z innymi osobami, poza jednym wyjątkiem. Regularnie odwiedzała go jego siostra, która mieszkała w Wodzisławiu Śląskim. Mężczyzna był maszynistą w PKP Cargo. Miał opinię dobrego i solidnego pracownika. Codziennie dojeżdżał do Rybnika, gdzie zaczynał pracę, tam też ją kończył. Potem wracał już jako pasażer pociągiem do Rydułtów i zaczepiał o swój ulubiony bar piwny „U Hajera”, który znajdował się niedaleko stacji. Tu miał kilku kumpli od kufelka. Nikogo jednak nie zapraszał do domu, sam też nigdzie nie bywał. Jego życie zamknięte było w swoistym trójkącie: praca, bar, dom. I tak w kółko. Choć wizyta w barze była obowiązkowym przystankiem po pracy, Gadaj zawsze stawiał się w niej trzeźwy. Wypijał kilka piw i szedł w stronę domu. Jeśli następnego dnia szedł na wieczorną zmianę, w barze siedział nieco dłużej.
Zwyczajny dzień
10 listopada 2004 roku pracował od rana. Do pracy w Rybniku pojechał jak zwykle pociągiem. Całą zmianę jeździł elektrowozem po terenie Śląska. Do Rydułtów wrócił pociągiem o godzinie 17.02. Niedługo potem przekroczył próg swojego ulubionego baru.
Tu spotkał dwóch kumpli. Razem pili piwo. Po godzinie dołączył do nich jeszcze jeden kompan. Pan Jerzy wypił kilka piw, po czym o godzinie 19.30 opuścił bar. Jak zeznali potem na policji współbiesiadnicy, Gadaj już się zataczał. Znaleziono również dwóch świadków, którzy pili niedaleko baru w „U Hajera” i widzieli pracownika PKP oddalającego się od baru. Jerzy Gadaj do domu miał zaledwie 500 metrów. Do domu szedł zawsze tą samą trasą. Kryminalnym nie udało się do tej pory ustalić, dlaczego mężczyzna zboczył z doskonale znanej sobie trasy i co robił do godziny 24.00. Przez te 3,5 godziny był widziany tylko przez jednego mężczyznę, który potem zeznał, że widział Gadaja leżącego na ścieżce w połowie jego drogi do domu. Z uwagi na późną porę i panujące ciemności, świadek nie zauważył, że maszynista miał obrażenia i był zakrwawiony.
Mógł żyć
Przechodzień uznał, że na ścieżce leży pijak, któremu nie trzeba pomagać. Skoro leży, to wstanie – pomyślał. Nie wezwał policji, ani pogotowia. Jak się później okazało, najprawdopodobniej Jerzy Gadaj jeszcze wówczas żył i można go było uratować. Gdy mężczyzna leżał na ścieżce, nie było koło niego jego torby-jamnika, z którą zawsze wyruszał do pracy. Miał w niej zazwyczaj elektryczną maszynkę do podgrzewania wody, termos i ubranie robocze. Znaleziono przy nim za to jego portfel, w którym było 80 złotych. Przy mężczyźnie leżał również zakrwawiony telefon komórkowy, świadczący o tym, że przed śmiercią mężczyzna próbował telefonować i wzywać pomoc. Nie ustalono jednak, dlaczego ofierze nie udało się z nikim połączyć.
Górnik znalazł zwłoki
Po kolejnych sześciu godzinach, ścieżką, na której leżał maszynista, na poranną zmianę szedł górnik. To on znalazł Gadaja i powiadomił policję. Na miejsce wezwano pogotowie, jednak maszyniście nie można było już pomóc. Lekarz stwierdził zgon. Obecny na miejscu prokurator zarządził sekcję zwłok. Ta wykazała, że mężczyzna posiadał pięć ran głowy. Były zadane tępym narzędziem. Do dziś nie ustalono jakim. Sekcja wykazała, że zgon nastąpił pomiędzy godziną pierwszą a drugą w nocy.
Trzy hipotezy
Policjanci przyjęli trzy możliwe scenariusze. Pierwsza to ta, że zabójstwa mogli dokonać ludzie z jego otoczenia, z którymi pił w barze. Druga wersja zdarzeń zakładała, że mordu mogli dokonać tzw. węglarze, czyli osoby dokonujący usypów węgla na pobliskich torach. Jerzy Gadaj miał z nimi na pieńku wykonując zawód maszynisty. Często wiózł węgiel, który tamci próbowali ukraść. Trzecia, zdaniem policji najbardziej prawdopodobna, to ta, zakładająca, że zabójstwa mogła dokonać grupa młodych mężczyzn. Już wcześniej była widziana w okolicach ulicy Tetmajera, gdzie zaczepiała przechodniów. Być może zawiany Jerzy Gadaj zwrócił ich uwagę, jako łatwy przeciwnik. Może liczyli, że w torbie jest coś cennego. Dlaczego jednak nie wzięli portfela ani komórki. Pytań w tej zbrodni jest więcej. Policjanci nie mają wątpliwości, że po wyjściu z baru mężczyzna musiał jeszcze z kimś spożywać alkohol. Do dziś nie udało się ustalić kto to był. Być może to kluczowa dla sprawy osoba.
Adrian Czarnota