Duży Kaliber: Jedenaście ciosów nożem
RACIBÓRZ W listopadzie 1999 r. w Raciborzu doszło do zabójstwa Tomasza . Zabójstwo było bardzo brutalne, a popełnieniu towarzyszył alkohol, którym zarówno sprawca jak i ofiara raczyli się wspólnie przez kilka godzin.
28 listopada 1999 r. Rafał W., w swoim środowisku znany pod pseudonimem „Perełka” i „Łysy”, bawił się w towarzystwie trójki kolegów w jednym z raciborskich lokali. Około godz. 19.00 wyszedł, informując kolegów, że musi iść na Ostróg do domu rodziców nakarmić ich psy. W rzeczywistości poszedł na ul. Bosacką w okolice mieszczącego się za starą stacją benzynową solarium. Tam w krzakach miał ukryte wcześniej trzy butelki napełnione benzyną. W. od jakiegoś mężczyzny dostał 150 zł za wykonanie zlecenia spalenia lokalu. Oskarżony w przemyślany sposób zabrał się do roboty. Wszedł na dach solarium i przez przewody wentylacyjne wrzucił dwie butelki z zapaloną szmatką wystającą z szyjki butelki. Był to tzw. koktajl Mołotowa. Pożaru jednak nie udało mu się wzniecić. Mocno zirytowany, wybijając szybę w oknie lokalu, wrzucił do środka trzecią butelkę i uciekł w kierunku ul. Londzina licząc, że po drodze usłyszy sygnał wozów strażackich. Nic takiego jednak się nie stało.
Przy ul. Londzina, w lokalu „Kaprys”, nasz bohater spotkał tę samą trójkę kolegów. Ci zeznali potem, że od W. „czuć było benzyną”. Nic nie podejrzewali i razem pojechali do baru „Iwa” przy ówczesnej ul. Magdaleny, a następnie znów wrócili do „Kaprysu”. Tu oskarżony, wykorzystując nieuwagę, zabrał jednemu z kolegów nóż, tzw. finkę. Wkrótce dosiedli się do stolika przyszłej ofiary, Tomasza B. Zabawa się rozkręcała. „Pękały” kolejne butelki. Całej piątce, kiedy zamykano „Kaprys”, było mało i postanowili pojechać znów do lokalu przy Magdaleny. Tu rozpętali awanturę i zdemolowali wnętrze. Mocno podchmieleni zdecydowali się całą noc dalej pić w mieszkaniu jednego z kompanów.
Popijawa trwała do późnych godzin nocnych. Tuż nad ranem przyszła ofiara i jeden z kolegów W. zasnęli. Oskarżony jadł chleb, po czym zaczął wyzywać śpiącego B. Gdy ten się obudził i wyszedł z mieszkania, W. wybiegł za nim, zawrócił i rzucił w pokoju na wersalkę. Widać było, że coś między obydwoma iskrzy. Za jakiś czas wszyscy biesiadnicy postanowili udać się do swoich domów. W., kolejny raz wykorzystując nieuwagę pozostałych, zabrał z mieszkania kolegi dwa noże, tym razem kuchenne o długich ostrzach.
Tomasz B. wracał samotnie ul. Karola Miarki. Na wysokości inspektoratu PZU przewrócił się tuż przy krawędzi jezdni. W. i jego kolega widzieli, jak zatrzymał się przy nim jakiś samochód. Jego kierowca pomógł wstać pijanemu w sztorc B. Ten ledwie dowlókł się do schodów wejściowych inspektoratu i zasnął. Tu Tomasza dopadł Rafał. Z furią zadał mu jedenaście ciosów nożem w okolice grzbietu, barków, ramion, karku i szyi. Chwilę potem uciekł, porzucając po drodze nóż. W domu wyprał ubrania i spokojnie zasnął. Śmiertelnie ranny Tomasz B. umierał tymczasem na schodach przed PZU. Całe zdarzenie trwało zaledwie kilkadziesiąt sekund.
Zabójca zgłosił się na policję sam. W jednym z barów, w którym leczył kaca, dowiedział się, że jest poszukiwany. Na komendzie od razu przyznał się do obu czynów; zabójstwa i próby podpalenia solarium. Niewiele pamiętał. Wyjaśnił jedynie, że ofiara wyzywała go podczas wspólnego picia wódki, przez co bardzo się zdenerwował. Przed PZU najpierw ugodził B. w szyję, a następnie szybko postanowił zabić. Pomyślał, jak zapisano w protokole, że „nikt wtedy nie będzie o tym wiedział i uratuje swoje życie”. Nóż wrzucił do Odry. Mimo poszukiwań prowadzonych przez specjalistyczną ekipę nurków, narzędzia zbrodni nie udało się odnaleźć.
W sprawie solarium, biegły sądowy do spraw pożarnictwa uznał, że właściciel lokalu może mówić o dużym szczęściu. Lokal nie miał żadnych specjalnych zabezpieczeń, zaś w środku znajdował się sprzęt o wartości kilkudziesięciu tysięcy złotych. Koktajle Mołotowa spadły na kafelki. Paląca się rozlana benzyna nic nie zajęła, bo akurat w pobliżu nie było nic łatwopalnego. Straty wyniosły jedynie 2,2 tys. zł.