Na wstępie Artur Marcisz Redaktor naczelny Nowin Wodzisławskich
Komu by tu jeszcze przyłożyć neonazistami?
Zlot kilku neonazistów, zorganizowany w wodzisławskim lesie, nagrany z ukrytej kamery przez dziennikarzy jednej z telewizji stał się okazją do – a jakże – bieżącej walki politycznej. Zwolennicy PO wskazują, że PiS brata się z narodowcami, a jak się okazuje, pod ich płaszczykiem działają nie tylko zwolennicy ruchu narodowego, ale też neonaziści. Zwolennicy PiS przypominają z kolei, że wiele z tych organizacji powstało i zostało zarejestrowanych za rządów PO. Jatka trwa na całego, wśród wielu obserwatorów tego spektaklu rozum poszedł w odstawkę, królują emocje, w co wielu politykom graj, bo łatwiej zarządzać emocjami, niż proponować dobre rozwiązania.
Niestety spór przeniósł się również na nasze wodzisławskie podwórko i stał się tu okazją do swoistego polowania na czarownice, głównie w internecie, połączonego m.in. z zapowiedziami powiadamiania prokuratury, ABW i Bóg jeden wie kogo jeszcze.
Cała machina ruszyła oczywiście post factum, czyli po reportażu w „Superwizjerze”. Wcześniej opinia publiczna nie miała świadomości o istnieniu, a tym bardziej neonazistowskiej działalności Mateusza S. Nie wiedziała, że w Wodzisławiu funkcjonuje jakaś „Duma i Nowoczesność”, stowarzyszenie rzekomo o profilu narodowym (a więc prawnie dozwolonym – Ruch Narodowy, do którego DiN się odwoływał, jest legalną partią), w części opanowane jednak przez osoby o ciągotach neonazistowskich. Stowarzyszenie marginalne, jak się jednak okazało, niebezpieczne (dlaczego, o tym dalej).
Teraz kiedy o działaczach DiN wiadomo już wiele, atakowani są samorządowcy. Obrywa się prezydentowi Wodzisławia za zezwolenie na organizację rekonstrukcji historycznych, w których czasie S. był widziany w niemieckim mundurze czy mundurze Waffen SS. Obrywa się staroście wodzisławskiemu za brak odpowiedniego nadzoru nad DiN. - Wszyscy jak jeden mąż od Pana S. się teraz odcinają. Przykre to, że lokalne środowisko nie potrafi, a może nie chce się oczyścić, mówiąc, jak było. Jeśli Pan S. brał udział w imprezach miasta Wodzisław Śląski, to powinno o tym się jasno powiedzieć i potępić oraz zrobić wszystko, aby nie miało to więcej miejsca, a nie „obkręcać kota ogonem” i pisać, że „taka forma edukacji dzieci, młodzieży i dorosłych jest prawidłowa, a rekonstrukcje potrzebne – napisała do naszej redakcji osoba mieniąca się jako Rudolf Werner ze Stowarzyszenia Walki z Nazizmem z Wrocławia. Wpisy w internecie bywają jeszcze ostrzejsze.
Pytanie, czy prezydent miasta i starostowie (poprzedni i obecny) mogli w ogóle mieć jakąkolwiek świadomość o neonazistach działających w Wodzisławiu, skoro ci są tu marginesem do tego stopnia, że ze swoimi chorymi ideologiami muszą chować się w lesie (kto z czytelników wiedział o działalności neonazistów w Wodzisławiu przed publikacją reportażu, ręka w górę). Samorządowcy nie mają własnych służb, które mogłyby ustalić, kto jest zakamuflowanym neonazistą. A wątpliwe, żeby Agencja Bezpieczeństwa Wewnętrznego, czyli służba cywilnego kontrwywiadu, która miała swoje informacje o Mateuszu S. od 2008 r., informowała wodzisławskich samorządowców o tym fakcie. Przypuszczać można, że zwyczajnie zaniechano jego obserwacji, uznając go za niewielkie zagrożenie. A może – co sugerują niektórzy publicyści – służby „hodowały” go jak wielu innych na specjalne okazje? Nie wiadomo.
Fakt bezsporny jest taki, że S. został przewodniczącym stowarzyszenia, które w 2014 r. uzyskało status organizacji pożytku publicznego, i które za pieniądze podatnika organizowało m.in. obozy survivalowe, podczas których wykorzystywano strzelające śrutem repliki prawdziwych broni. A także ćwiczenia na strzelnicy, gdzie strzelano już ostrą amunicją. Już po wybuchu afery u jednego z członków tej grupy znaleziono broń i amunicję. I choćby dlatego warte było pokazanie przez telewizję tego reportażu. Gdyby nie to, człowiek ten nadal trzymałby w swoim mieszkaniu broń. Nie wiadomo, czy za jakiś czas nie mielibyśmy w Wodzisławiu swojego Breivika. I tu tkwił prawdziwy problem, na szczęście obecnie wydaje się, że zneutralizowany.
Wsłuchując się jednak w głos części wodzisławskiej opinii publicznej, można odnieść wrażenie, że wcale nie to było największym problemem, a fakt, że S. był członkiem Grup Rekonstrukcji Historycznej (o czym piszemy w środku numeru). Grupy te są teraz wprost oskarżane w internecie o propagowanie nazizmu. Czy słusznie?
GRH „Powstaniec Śląski” działa od 10 lat. Przez ten czas grupa zaprezentowała dziesiątki różnych inscenizacji, nie tylko w Wodzisławiu i na Śląsku. Jej członkowie występowali w polskich, powstańczych, niemieckich i radzieckich mundurach. Pokazywali historię taką, jaką ona była, opowiadając przy okazji o tym, czego inscenizacja dotyczy i jaki jest jej cel. Zawsze pokazywane są one w konkretnym kontekście. Do tej pory nie było słychać głosów sprzeciwu. – Mimo to oskarża się nas teraz o propagowanie nazizmu. Przecież w radzieckich mundurach też występowaliśmy, ale nie po to, by coś propagować, ale by poprzez inscenizacje pokazać, do jakich ludzkich tragedii te dwie zgniłe ideologie – nazistowska i komunistyczna – doprowadziły – tłumaczy Kazimierz Piechaczek, szef GRH „Powstaniec Śląski”.
Działający od 10 lat „Powstaniec Śląski”, który przez lata był chwalony za swoje inscenizacje, za propagowanie historii, z jej pięknymi, ale też tragicznymi momentami, jest teraz mocno piętnowany i jego członkowie będą się musieli wykazać nie lada hartem i odpornością, by nie utonąć wraz ze swoim stowarzyszeniem w oskarżeniach. Niemal anonimowa dotąd „Duma i Nowoczesność” zyskała na rozgłosie, a jej lider wśród osób o neonazistowskich poglądach zyska sławę męczennika. Samo zaś stowarzyszenie, jak twierdzą prawnicy, niezwykle ciężko będzie zdelegalizować.