Tragedia na poddaszu
Nieduży pożar na poddaszu budynku gospodarczego w Lubomi stał się przyczyną wielkiej tragedii. 69-letnia kobieta znalazła się w śmiertelnej pułapce. Zginęła na miejscu. Poważnie ucierpiał także jej mąż, który próbował pomóc kobiecie. 73-latka zabrało do szpitala Lotnicze Pogotowie Ratunkowe. Niestety kolejnego dnia zmarł.
LUBOMIA Mieszkańcy wsi są wstrząśnięci. - Taka tragedia, aż wierzyć się nie chce - mówią przejęci. Co dokładnie wydarzyło się na terenie jednej z posesji przy ul. Jesionowej w poniedziałek, 30 lipca?
W domu przy Jesionowej mieszkało starsze małżeństwo. Tuż za domem mieli niewielki budynek gospodarczy. To na poddaszu tego budynku po godz. 13.00 doszło do pożaru. Dokładny przebieg zdarzeń jest dopiero ustalany, ale wszystko wskazuje na to, że nagle 69-letnia Maria zauważyła dym. Prawdopodobnie chciała sprawdzić co się stało. Żeby dostać się na poddasze, musiała wejść po drabinie i później przez otwór o wymiarach około metr na metr dostać się do pomieszczenia. Niestety, pozostała już na górze. Z pomocą chciał ruszyć mąż kobiety, Wilhelm. Ale sam ucierpiał. Doznał dotkliwych poparzeń.
Świadek próbował ratować małżonków
Jedną z pierwszych osób na miejscu zdarzenia był Krzysztof Godoj, mieszkaniec Lubomi, który jednocześnie należy do miejscowej OSP. Jego uwagę zwróciło zachowanie kierowcy kombajnu, który pracował na polu tuż obok domu przy Jesionowej. W pewnym momencie mężczyzna z kombajnu zaczął trąbić, wysiadł z kabiny i krzyknął, że się pali. - Natychmiast zabrałem ze sobą telefon, żeby móc powiadomić straż i podbiegłem w kierunku budynku gospodarczego. Okazało się, że ktoś już poinformował służby - opowiada Krzysztof Godoj.
Na miejscu zastał leżącego przy drabinie 73-letniego mężczyznę. Wszystko wskazuje na to, że próbował on gasić pożar i pomóc swojej małżonce. Prawdopodobnie jednak spadł z drabiny. - Razem z sąsiadem, który również przybiegł, przenieśliśmy poszkodowanego w bezpieczne miejsce, z dala od miejsca pożaru - podkreśla mieszkaniec Lubomi.
Starszy mężczyzna był cały czas świadomy. Miał ciężkie obrażenia ciała, jednak zdążył poinformować, że w pomieszczeniu gospodarczym znajduje się jego żona. Krzysztof Godoj próbował wejść na górę, ale sam odczuł skutki gęstego, gryzącego dymu. Pojawiły się zawroty głowy. Musiał zrezygnować. - Postanowiłem jeszcze upewnić się, czy kobiety nie ma w domu. Niestety, nie było. Wiedziałem, że w tej sytuacji tylko strażacy w aparatach ochrony dróg oddechowych będą mogli wejść na poddasze pomieszczenia gospodarczego. To czekanie ze świadomością, że ktoś jest na górze, było bardzo przykre. Ale nie pozostało nic innego - przyznaje Krzysztof Godoj. Później, razem z dwójką innych osób (w tym policjantem w cywilu), zajmował się poszkodowanym mężczyzną aż do przyjazdu służb.
Reanimacja
Pierwsi na miejscu zdarzenia byli strażacy z OSP Lubomia. - Wpłynęła do nas informacja, że płonie stodoła i że jedna osoba została poszkodowana. Na miejscu okazało się, że pali się nie stodoła, ale poddasze budynku gospodarczego, a poszkodowane są dwie osoby. Mężczyzna znajdował się już w bezpiecznym miejscu. Podaliśmy mu tlen i założyliśmy opatrunek hydrożelowy. Jednocześnie zajęliśmy się gaszeniem budynku gospodarczego i lokalizowaniem kobiety, która była na poddaszu - przekazuje Bernard Burek, prezes OSP Lubomia.
Zadymienie na poddaszu było bardzo silne. Brakowało okien, nie było przewiewu. Gryzący dym wypełniał pomieszczenie. Strażakom z Lubomi udało się odnaleźć kobietę. Została przez nich na desce ratowniczej opuszczona na ziemię i przeniesiona w bezpieczne miejsce. Akcją reanimacyjną zajęli się strażacy z Wodzisławia. Niestety przybyły na miejsce lekarz stwierdził zgon. - Ogromna tragedia. Ta pani nigdy nie wchodziła po drabinie na poddasze, pewnie kiedy zobaczyła dym, to był odruch - mówią sąsiedzi ze łzami w oczach.
Nie wiadomo, czy to kobieta, czy może jej mąż, ale ktoś próbował na własną rękę gasić pożar na poddaszu. Strażacy zauważyli, że na górę poprowadzony był wąż ogrodowy, a z węża leciała woda.
Lądowanie śmigłowca
Służby medyczne zadecydowały, że poszkodowany 73-latek, mąż zmarłej kobiety, wymaga przetransportowania do szpitala w Siemianowicach Śląskich. Na miejsce wezwano śmigłowiec Lotniczego Pogotowia Ratunkowego. Maszyna lądowała tuż przy posesji, na polu. Niestety, we wtorek mężczyzna zmarł w szpitalu.
Prawdopodobnie pożar wybuchł na skutek zaprószenia ognia przez urządzenie elektryczne pozostawione w rejonie materiałów łatwopalnych. Policjanci, pod nadzorem prokuratora, wyjaśniają okoliczności zdarzenia.
(mak)