Czy idea kół gospodyń się kończy? Jaka przyszłość czeka te organizacje?
Helena Mężyk, przewodnicząca KGW Jedłownik.
WODZISŁAW ŚL. O historii, funkcjonowaniu i przyszłości kół gospodyń wiejskich rozmawiamy z przewodniczącą koła gospodyń w wodzisławskiej dzielnicy Jedłownik Heleną Mężyk.
Fryderyk Kamczyk: – Jak Pani trafiła do jedłownickiego koła?
Helena Mężyk. – Jestem i byłam mieszkanką tej dzielnicy. W mojej rodzinie rolnictwo zawsze było bardzo ważne. Moi rodzice hodowali zwierzęta i zajmowali się uprawami roślin. Było to coś naturalnego. 50 lat wstecz wiele osób należało do kół gospodyń. To była pewna forma spędzania wolnego czasu, którego rolnik ma bardzo mało. Ja trafiłam do koła w wieku 27 lat, później panie wybrały mnie na przewodniczącą i funkcję tę pełnię do dziś. Zajęłam miejsce mojej zmarłej mamy, która również należała do koła.
– Czym zajmowały się wtedy koła gospodyń?
– Nasza działalność w tym okresie była bardzo ciekawa. Praktycznie wszystkie członkinie i bardzo wielu mieszkańców zajmowało się rolnictwem. Ja zresztą do dziś w jakimś stopniu z rolnictwem jestem związana, choć już nie tak mocno jak kiedyś. Koła gospodyń spełniały różne funkcje. Panie mogły się spotkać na różnych wewnętrznych imprezach, można było wymienić doświadczenia związane np. z wypiekaniem ciast, z przepisami czy z przetworami. Uczestniczyliśmy też w wielu imprezach lokalnych. Największą były dożynki. Tutaj warto wspomnieć o tradycji wykonywania korony, która później jest niesiona podczas procesji do kościoła i podczas korowodu. W związku z faktem, że moi rodzice mieli gospodarstwo, zawsze wspomagaliśmy koło przekazując zboże na budowę tej korony.
– Jakie wydarzenia z życia koła zanikły całkowicie?
– Inną formą działalności było np. rozprowadzanie drobiu czyli kur, indyków czy kaczek. Za to odpowiadała przewodnicząca. Osoby, które chciały kupić zwierzęta, miały wyznaczoną godzinę u szefowej koła, do której z pewnego źródła przywożono zwierzęta i sprzedawano. Tego już obecnie nie ma, przynajmniej jeżeli chodzi o nasze koło, które działa w dzielnicy miasta Wodzisławia Śląskiego i z tego względu jego charakter jest też inny niż działalność kół na obszarach wiejskich.
Kolejną formą, o której młodzi raczej mogą dowiedzieć się z książek, było skubanie pierza. Wydarzenie to odbywało się zawsze zimą. Kiszenie kapusty też było ciekawą formą działalności. Była to cała procedura związana z zakupem, zmieleniem i odpowiednim ułożeniem kapusty w naczyniach, tak aby dobrze się zakisiła. Wracając do dożynek, to fajną rzeczą było przygotowywanie przyczepy, która brała udział w korowodach. Zawsze wiązało się to z wielką zabawą i śmiechem. Kiedyś koło organizowało też kursy gotowania czy szydełkowania.
– Co jeszcze zostało z tej aktywności?
– Niestety w związku z pandemią całkowicie zawiesiliśmy działalność i teraz próbujemy się odbudować. Przed covidem były spotkania, prelekcje, wycieczki czy wspólne biesiady z lokalnym kołem braci górniczej. Organizowaliśmy też wyjazdy do szkółek roślin ozdobnych – to nowa forma działalności. Kiedyś jeździło się do miejsc związanych z rolnictwem i hodowlą, a obecnie popularne są ogrody czy szkółki roślin ozdobnych. Braliśmy udział w wystawach kulinarnych, festiwalach moczki, organizowanych przez urząd miasta czy pieczeniu ciasteczek. Co do samej idei korony dożynkowej to u nas już zanikła całkowicie, ale chcemy zastąpić ją specjalnym udekorowanym snopem po to, aby ta tradycja w jakieś formie przetrwała.
– Współpracujecie też z innymi organizacjami?
– Oczywiście to naturalna sprawa. Współpracowaliśmy i współpracujemy z innymi kołami, organizacjami rolniczymi, urzędem miasta, z lokalną szkołą, ochotniczą strażą pożarną czy bracią górniczą. Ważna jest też współpraca z parafią.
– Dacie radę odbudować swoją działalność po covidzie?
– Nasze koło liczy 30 członkiń. Kiedy wstępowałam do koła było nas 80. Nie ukrywajmy, że członkinie mają już swój wiek i ograniczają działalność. Moje koleżanki z innych dzielnic mają podobne problemy. Do tego pandemia koronawirusa również zrobiła swoje. Sytuacja jest trudna, ponieważ nowych członkiń nie przybywa. My jednak zamierzamy dalej działać. Mamy już pewne plany i mam nadzieję, że uda się je zrealizować.
– Czy idea kół gospodyń się kończy?
– Myślę, że koła gospodyń są ważne dla lokalnej społeczności. Są miejscem dbałości o tradycje i zwyczaje, łączą pokolenia i uczą historii „małych ojczyzn”.Wiadomo jednak, że wszystko się zmienia. Zmieniła się rola kobiet. Dziś panie w dużej części są aktywne zawodowo, nie prowadzą gospodarstw domowych tak, jak kiedyś, a przepisy mogą znaleźć w Internecie. Młode kobiety mają też często inne zainteresowania. Mam jednak nadzieję, że dzięki nowym możliwością i wsparciu finansowemu koła gospodyń reaktywują się, a młode kobiety chętniej dołączą w szeregi KGW, na co bardzo liczę. Młode dziewczyny zawsze wnoszą nowe inicjatywy, ale czerpią także z doświadczenia starszych koleżanek.