Pokusa zdobycia stówy była silniejsza
Ile płacili za użyczenie danych osobowych? Do sądu trafił akt oskarżenia przeciwko nieuczciwym pośrednikom kredytowym.
Oskarżeni szukali wspólników pod noclegownią lub jadłodajnią. Za wzięcie kredytu, osoby bezdomne otrzymywały najczęściej 100 zł. Gdy przyprowadzili kolegę, dodatkowe 50 zł.
Dziś przedsiębiorczej rybniczance oraz dwóm przedstawicielom firmy Provident, którzy wciągali w oszustwa bezdomnych ludzi, grozi wiele lat więzienia.
Zaczęło się od zwykłej pożyczki, z której spłaceniem Agnieszka K. miała problemy. Kobieta wpadła na pomysł szybkiej spłaty zaciągniętego w Providencie długu. Zaczęła wyszukiwać osoby, które zgadzały się użyczyć swoich danych do zawarcia kolejnych umów na stosunkowo małe kwoty. Zaczepiała ludzi w parkach i na ulicach. Wyszukiwała osoby, które już na pierwszy rzut oka miały problemy finansowe. Agnieszka K. obiecywała szybki sposób na zarobienie 100 złotych. Wystarczyło podać swoje dane i złożyć podpis na kartce. Każdy wiedział, że bierze udział w oszustwie, pokusa zdobycia „stówy” była jednak silniejsza.
Sposób na bezdomnych
Interes szedł coraz lepiej. Do kieszeni oskarżonej zaczęły spływać coraz większe pieniądze. Postanowiła pójść na całość. Aby zwiększyć swoje wpływy, zwerbowała znajomych przedstawicieli firmy Provident, by ci pomogli jej w podpisywaniu umów. Jako że część osób, które wyszukiwała Agnieszka K. nie miały stałego miejsca zameldowania, nie było możliwości wzięcia na nie kredytu. Umożliwili to dopiero przedstawiciele firmy, Małgorzata S. i Andrzej H.
– Firma Provident, ma specyficzne zasady działania. Pożyczki są udzielane tylko i wyłącznie w miejscu zamieszkania pożyczkobiorcy. Na pożyczki do kwoty 2700 zł firma nie wymaga zaświadczenia o dochodach. Od momentu, gdy do procederu dołączyli pracownicy Providenta, wszystkie umowy zaczęto podpisywać w domu Agnieszki K. – tłumaczy prowadzący sprawę prokurator Tomasz Pietreczek z Prokuratury Rejonowej w Rybniku.
Oszustwo przynosiło dochody
Fachowcy określają ten rodzaj oszustwa jako „metoda na słupa”. Słupem określano oczywiście ludzi, którzy użyczali swoich danych. Przez mieszkanie Agnieszki K. przewinęło się kilkudziesięciu kredytobiorców. Pożyczek udzielała najczęściej Małgorzata S. To właśnie ona razem z Agnieszką K. uczyniła sobie z kredytowych oszustw stałe źródło dochodu. Od lipca 2005 roku do stycznia 2006 roku zawarto w sumie 80 umów na kwotę ponad 200 tysięcy złotych. Pewne osoby wracały do Agnieszki K. po kolejne, łatwe pieniądze. Tym razem pomagali jej wyłudzać telefony komórkowe i kredyty bankowe. Tu również Agnieszce K. dopisało szczęście. – W tym wypadku posługiwano się sfałszowanymi zaświadczeniami o zatrudnieniu – mówi prokurator.
Provident zawiadomił prokuraturę
Cała trójka wpadła przy okazji kontroli wewnętrznej w firmie Provident. Firma mając dowody na nieuczciwość swoich podwładnych, złożyła zawiadomienie o przestępstwie w prokuraturze. Z końcem 2005 roku Małgorzata S. i Andrzej H. zostali zawieszeni w prawach przedstawicieli. Rok po wykryciu nieprawidłowości w Providencie, śledczy dotarli do samej Agnieszki K. 31 stycznia 2007 roku została tymczasowo aresztowana. – Agnieszka K. do tej pory przebywa w areszcie śledczym w Katowicach. Pieniędzy nie udało się odzyskać, bo większość posłużyła jej do spłaty swoich własnych zobowiązań kredytowych – wyjaśnia Pietreczek.
Wciągali rodzinę
Małgorzacie S. przedstawiono 80 zarzutów, a Andrzejowi H. – 30. Kobieta na lewe papiery wyłudziła 112 tysięcy złotych, a mężczyzna – 12 tysięcy. – Kobiety z procederu uczyniły sobie stałe źródło dochodu. Za taki czyn grozi im teraz 12 lat więzienia. Andrzejowi H. jako, że jego udział w przestępstwie był najmniejszy grozi 8 lat więzienia – mówi Bernadeta Breisa, szefowa rybnickiej prokuratury. Odpowiedzialność karna nie ominie również samych „słupów”, gdyż osoby te miały pełną świadomość tego, że pożyczki nie będą spłacane. Do tej pory prokuratorom udało się przesłuchać 50 osób. Poszukują ciągle pozostałych 30. Podczas przesłuchań okazywało się, że osoby za kolejne pieniądze wciągały do oszustwa swoich krewnych. – Sprawa z każdym przesłuchaniem pączkowała i pojawiały się nowe informacje o kolejnych osobach. Póki co do sądu trafił akt oskarżenia tylko przeciwko trzem osobom. Obejmuje on 252 zarzuty i liczy 154 strony – mówi Tomasz Pietreczek.
Adrian Czarnota