To cud, że żyjemy
Po pożarze dziewięcioosobowa rodzina zamieszkała w hotelu. Miasto przygotowało dla niej mieszkania zastępcze przy ul. Andersa.
Gdy 20 stycznia rodzina Sochów kładła się spać, nic nie zapowiadało, że będzie to ostatnia noc w ich domu.
– To cud, że żyjemy – mówi ze łzami w oczach Edward Socha. – Nad ranem usłyszeliśmy krzyk zięcia, żeby uciekać, bo się palimy. Za drzwiami była już ściana ognia, więc syn z córką uciekali przez okno. Złapałem wnuczkę i wybiegłem na podwórze tak jak stałem, bez butów – relacjonuje. Paradoskalnie życie uratowały im... przetwory. W kuchni, gdzie wybuchł pożar, znajdowało się ponad dwieście słoików. Wysoka temperatura spowodowała, że zaczęły z hukiem pękać. Hałas usłyszał zięć pana Edwarda. – Staliśmy na podwórzu i patrzyliśmy bezsilnie. W ciągu kilku minut cały nasz dom stanął w ogniu – relacjonuje żona pana Edwarda.
Dom do rozbiórki
Z ogniem walczyło do południa trzydziestu strażaków. Ochotnicy zjawili się na miejscu bardzo szybko, chwilę później dojechała straż z Rybnika. Mimo sprawnej akcji, nie udało się uratować stuletniego budynku. – Dom nadaje się do rozbiórki. Jego remont jest nieopłacalny – wyjaśniał Piotr Mikołajec, powiatowy inspektor nadzoru budowlanego, który przybył na miejsce pożaru. Również sami strażacy przyznają, że tego typu zdarzenia należą do bardzo niebezpiecznych. – Gdy wybuchł pożar, cała rodzina pogrążona była we śnie. Gdyby nie zbudzili się w porę, mogłoby dojść do tragedii. Poza samym ogniem groźny jest również dym – tłumaczy Bogusław Łabędzki, rzecznik rybnickiej straży pożarnej.
Winien żar z piecyka
Zdaniem strażaków ogień pojawił się w kuchni. Z piecyka węglowego musiał wypaść żar. Do jednego z pomieszczeń ogień nie dotarł, jednak temperatura była tak wysoka, że stopiły się obudowy sprzętów RTV oraz lakier z mebli. Wszystko jest pokryte grubą warstwą sadzy oraz zalane wodą. – Nie zostało nam nic. Nie mamy nawet ubrań. Buty pożyczyłem od sąsiada – mówi pan Edward. Pogorzelcy zwozili nadpalone sprzęty taczkami do sąsiadów. O wynoszeniu czegokolwiek z płonącego domu nie było mowy. Żar był tak wielki, że nie można było nawet podejść do budynku. Zwierzęta domowe, niestety, zginęły na miejscu.
Stracili wszystko
Jak mówią pogorzelcy, o odbudowie ich domu nie może być mowy. Wszyscy żyli ze skromnej renty pana Edwarda. – Nie mam pojęcia, co teraz zrobimy. Żona jest ciężko chora. Miesiącami leży w szpitalu – martwi się głowa rodziny. Budynek nie był ubezpieczony, bo i na to brakowało pieniędzy. Sochowie mieli niewiele, teraz nie mają nic. – Przygotowujemy dla nich pomieszczenia przy ulicy Andersa w Niedobczycach. Nie zostawimy ich samym sobie – zapewnia Joanna Kryszczyszyn, zastępca prezydenta Rynika.
Kto pomoże?
Kobiety z dziećmi znalazły póki co schronienie w przytulisku przy ulicy Chrobrego w Rybniku, mężczyznom udostępniono pokoje gościnne w siedzibie rybnickiego Ośrodka Pomocy Społecznej przy ul. Żużlowej. Poszkodowani dostają również pieniądze na drobne wydatki. Wszystkie osoby, które chciałyby pomóc rodzinie, proszone są o kontakt z rybnickim OPS–em.
Adrian Czarnota