Żądajmy niemożliwego
Marcin Mońka, dziennikarz działu kultury Gazety Wyborczej w Katowicach: Stan permanentnej schizofrenii towarzyszy mi w chwilach, gdy zapytany o Rybnik, muszę zdobyć się na chwilę refleksji. I udzielić w miarę rzeczowej, i w moim odczuciu, adekwatnej odpowiedzi. Na szczęście nie jestem jedynym, który dobrowolnie poddaje się takim zabiegom.
Na takie pytania odpowiadają też respondenci rozmaitych ankiet i badań naukowych. O kilku z nich donoszą ostatnio miejscowe media, a wynika z nich, że Rybnik to cudowna kraina wiecznej szczęśliwości, Arkadia niemal. Odrzucam od siebie ten wewnętrzny głos, który mówi mi, że ludzie to w większości mitomani.
Jeśli rzeczywiście komuś tutaj jest dobrze, to tylko cieszyć się, bo przecież Polacy od lat pozostają w ścisłej czołówce malkontenctwa na świecie. Nie będę starał się w żadnym razie badań podważać, bo z odsieczą przychodzi mi stare porzekadło: „Statystyka jest jak strój bikini, pokazuje wiele, ale nie to, co najważniejsze”.
Brakuje mi raczej myślenia szerszego, metropolitalnego. I tę skazę nosimy w mieście wszyscy. To pewien rodzaj minimalizmu, a jak chcą niektórzy – konformizmu. Boimy się chcieć mieć więcej, jakby był to powód do wstydu.
I stąd ta schizofrenia: mamy zadbany rynek (a nawet jak chcą niektórzy – dwa) i gdy odwiedzają mnie znajomi, chodzimy po wypieszczonym i wypielęgnowanym śródmieściu (kto z szanownych Czytelników jest skazany na częste pobyty w centrum Katowic wie, że z tym „wypielęgnowaniem” nie przesadzam). A jednak w chwili, gdy pragniemy dobrego kina, dyskutowanej wystawy czy frapującego koncertu, pakujemy się w samochód i czmychamy do Katowic, Mikołowa czy Bytomia.
I stąd ta schizofrenia: mamy zadbany rynek (a nawet jak chcą niektórzy – dwa) i gdy odwiedzają mnie znajomi, chodzimy po wypieszczonym i wypielęgnowanym śródmieściu (kto z szanownych Czytelników jest skazany na częste pobyty w centrum Katowic wie, że z tym „wypielęgnowaniem” nie przesadzam). A jednak w chwili, gdy pragniemy dobrego kina, dyskutowanej wystawy czy frapującego koncertu, pakujemy się w samochód i czmychamy do Katowic, Mikołowa czy Bytomia.
Niestety, w Rybniku pokutuje przekonanie, że lud potrzebuje „chleba i igrzysk”. Aren do zawodów mamy przecież w pod dostatkiem. Centra rozrywkowe w sercu miasta nie pełnią i nigdy nie będą pełnić ważnych ról. Celowo nie użyłem słowa „kulturalnych”. One nie dają nawet rozrywki, proponują raczej jej ersatz z gatunku „przeżuć i wypluć”. Nie staną się tym bardziej wizytówką miasta. Podobnie z mierną drużyną motocyklową, która pochłania tysiące złotych z kieszeni podatników, nie dając nic w zamian. O niej nie mówi się „na salonach”, nie pisze się w poczytnych i prestiżowych zagranicznych gazetach i magazynach.
I nikt nie przekona mnie, że centrum rozrywki i żużel to wszystko, czego potrzebuje „szczęśliwy człowiek”. Bo szczęścia i zadowolenia tak prosto zmierzyć się nie da.
„Bądźmy realistami i żądajmy niemożliwego”. I dlatego może warto byłoby podjąć ryzyko i postawić na dziwaczną idee fixe, pozwolić by Rybnickie Centrum Kultury stało się np. instytucją kultury alternatywnej? By adoratorzy sztuki nowoczesnej przyjeżdżając do naszego regionu, najpierw odwiedzali słynną w świecie galerię Kronika w Bytomiu, a później przeżywali zdziwienie w Rybniku. Albo rozkręcić Rybnickie Dni Literatury tak, aby do naszego miasta garnęli się pisarze z najdalszych zakątków świata. To naprawdę możliwe.