Urzędnicy umywają ręce
Prezydent nie chce zajmować się sporami ani sąsiedzkimi konfliktami.
Co jakiś czas na łamach naszego tygodnika piszemy o sąsiedzkich sporach. Często prowadzą do absurdalnych, a nawet tragicznych sytuacji.
Przykładów nie trzeba szukać daleko. Kilkanaście rodzin mieszkających przy ulicy Gotartowickiej jest odcięta od świata, bo sąsiad przesunął płot. W czerwcu ubiegłego roku 56-latek oblał się benzyną i podpalił, ponosząc śmierć na miejscu. Powodem targnięcia się na swoje życie był rodzinny konflikt. Czy samorządowcy powinni się mieszać do prywatnych sporów?
– Urzędnicy odsyłają takich mieszkańców z kwitkiem, radząc, by ci dochodzili swoich praw na drodze cywilnej – mówi Piotr Kuczera, radny z ramienia PO. – Takie procesy ciągną się latami. Miasto mogłoby wyjść na przeciw takim zwaśnionym sąsiadom i pełnić rolę mediatora. Magistrat mógłby wyznaczyć jednego lub dwóch urzędników, którzy specjalizowaliby się w takich sprawach – przekonuje radny.
Zdaniem Kuczery problem choćby niewykupionych dróg, jak to ma miejsce przy ul. Gotartowickiej, będzie pojawiał się coraz częściej. Prezydent wyjaśniał, że miasto przed laty postanowiło nie wtrącać się do prywatnych konfliktów, a urzędnicy i tak mają co robić.
– Nie chcę tych spraw w urzędzie i nie zrobię nic, by one trafiły do nas. Te spory wielokrotnie mogą znaleźć swój finał tylko w sądzie – wyjaśnia Adam Fudali. Prezydent porównuje te spory do szkód górniczych. – W tamtym wypadku również nie my jesteśmy winni. Szkody naprawia ten, kto je wyrządził, czyli kopalnie. Za każdym razem, gdy przychodzą do urzędu strony jakiegoś konfliktu, pomagamy im przygotowując dokumenty. Wiem, że źle się żyje w takim sporze. Ale co tu ukrywać – sami sobie te piekło zgotowali – nie przebiera w słowach prezydent.
(acz)