Rybnik na czterech kółkach
Henryk Plinta opowiada o tym, ile kosztował kiedyś samochód i kto mógł sobie na niego pozwolić.
Jeszcze w latach trzydziestych zupełnie normalny był w naszym mieście transport wozami konnymi. Jednak z roku na rok przybywało aut. Fiat polski w podstawowej wersji pod koniec lat trzydziestych kosztował ok. 4 tys. zł.
To był dla przeciętnego obywatela mąjatek. Dla porównania para eleganckich butów u Baty kosztowała 50 zł. Butelka dobrego koniaku 8 zł. Górnik z „Rymera” zarabiał 150 zł i jak twierdził, utrzymał z tego rodzinę, a nawet jeszcze coś odłożył.
Przed autem biegł człowiek
Przybywało jednak samochodów, a więc też stacji benzynowych i warsztatów, nawet wypożyczalni aut. Pojawiało się coraz więcej ciężarówek. Były potrzebne do transportu towarów, a kiedy trzeba służyły do transportu ludzi , jak np.w meblowej firmie „Bracia Jojko”. W latach trzydziestych powstał na placu Wolności Dworzec Autobusowy. Komunikacja autobusowa stawała się powoli konkurencją dla PKP. Przybyło dorożek samochodowych, czyli po prostu taksówek. Biorąc pod uwagę jak niedawno powstał samochód, rozwój komunikacji za jego pomocą nabrał naprawdę niezłego przyspieszenia. Jeszcze trzydzieści lat wstecz wymagano tu i tam, aby przed autem w mieście biegł człowiek ostrzegający przechodniów, że oto nadjeżdża machina kołowa.
Łańcuchy do statków
Opowiadał mi pan Henryk Plinta rocznik 1924, którego ojciec miał na Kościuszki firmę transportową, jak to wszystko wyglądało. Kiedy wrócił w 1919 roku z wojny, teren w pobliżu jego dzisiejszego domu tworzyły wielkie wyrobiska po wydobyciu piachu na budowę nowego kościoła w Rybniku. Mowa o dzisiejszej ulicy Hutniczej w pobliżu jej wylotu na Kościuszki. Potem zrobiono w tych wielkich zagłębieniach wysypiska śmieci, które ostatecznie zasypano. Na samym końcu Hutniczej, po lewej stronie była kuźnia Bartońka, w której robiono nawet łańcuchy do statków. Potem ten teren zajęła Ryfama. W tym też rejonie ob. S. z Chwałowic zabił przy wiadukcie policjanta, a było to ok. 1930. Spotkała go za to najwyższa kara wykonana w Rybniku.
Stacja benzynowa przy kinie
Ojciec pana Henryka, Paweł (wywodzący się z Golasowic), kupił teren i założył tu samochodowe przedsiębiorstwo transportowe. Z czasem powstał warsztat, a firma dorobiła się aż 10 ciężarówek. Pan Henryk z dumą prezentuje wiszące na ścianie pierwsze magneta samochodowe, pierwsze skórzane okulary spawalnicze i sygnalizator stosowany przy świecach z 1892 roku !!! Samochody były różne: Fiat, Mannesmann i in. W 1939 zarekwirowało je wojsko. U Pawła Plinty pracowali jego brat i szwagier. Roboty było po pachy. Na dzisiejszej posesji przy ulicy Hutniczej 1 stały garaże, znajdował się plac parkingowy. Obecnego domu nie było. Rodzice, Paweł i Joanna z dziećmi mieszkali w domu obok. Dom, w którym dziś mieszka pan Henryk, powstał w latach 60-tych na gruzach biura i bazy. Tuż obok przy ulicy Kościuszki, gdzie dziś stoi blok, w którym w latach 60-tych zaistniał rybnicki Empik, stała przed wojną stacja benzynowa. Powstała w drugiej połowie lat 20-tych. Należała do Standard Oil Company, a Plintowie ją dzierżawili. Tu tankowały np. wozy Śląskich Linii Autobusowych. Była jedną z czterech czy pięciu, jakie znajdowały się w Rybniku. W połowie lat 30-tych została przeniesiona na plac Wolności, gdy usadowiono tu plac autobusowy. Zainstalowano ją przy kinie „Helios”. Stała tu jeszcze długo po wojnie i przeżyła „Heliosa”. Sam ją jeszcze pamiętam. Jedna z rybniczanek powiedziała mi, że do końca lał zmotoryzowanym paliwo za pomocą wajchy pan Hugo Kot. Gdy w lipcu 2007 Focus Park przerabiał plac Wolności, dokopano się do dwóch olbrzymich pełnych zbiorników. Koparka naruszyła jeden z nich i zaczęła wyciekać ropa. Zdołano jednak ropę wypompować. Zbiorniki zasypano.
Jednocylindrowe bmw
Sam pan Henryk ma ciekawy życiorys. Latał na szybowcach. Chodził pod wieżę ciśnień, gdzie stały rybnickie szybowce, o czym pisaliśmy już w artykule o przedwojennym harcerstwie. Latał także w wagnerowskim Bayreuth. Trafił tu, bo Wehrmacht powołał go do lotnictwa, a w Beyreuth była lotnicza szkoła techniczna. Zna dom wagnerowski na „Zielonym Wzgórzu”cechujący się wielkością, ascetyczną prostotą i fenomenalną akustyką. Imponujący jest też gmach opery. Wracając do naszego automoto. Inna stacja benzynowa mieściła się w pobliżu rozwidlenia Raciborskiej z Zebrzydowicką. Prowadził ją pan Ożóg, który miał też warsztat samochodowy. Inna z nich była na ulicy Staszica blisko dzisiejszej „Tawerny”. Prowadził ją pan Darda, a nosiła nazwę „Karpaty” lub „Galicja”. Faktycznie istniała sieć stacji „Karpaty”. Z przedwojennej reklamówki znam natomiast firmę E. Darda prowadzącą sprzedaż farb, chemii, smarów, artykuów technicznych i prowadzącą stację benzynową. Podany jest adres Polna 4. Nie musi to jednak być miejsce samej stacji. Na ulicy Staszica, powyżej Dardy, znajdował się warsztat motocyklowy pana Dragi. Pan Stanisław Kulawik opowiadał mi, iż długo sobie wyrzucał, że po wojnie nie kupił za kilkaset złotych znalazionej w szopie jednocylindrowej „400” bmw (buty kosztowały 250 zł). Ciekawe, czy ktoś miał w Rybniku legendarnego polskiego „Sokoła”?
Tak powstał RKM
W Rybniku było trochę zapaleńców na motorach. Do czołowych zaliczali się Polak Bysiek (apteka „Stara” Byśków na rynku) i Niemiec Bogusławski. Choć ten nie pałał miłością do Polaków, to musimy obiektywnie przyznać, że był jednym z prekursorów ruchu motorowego w mieście i dzięki tym dwom powstał potem w rybnickiej „Polonii” nasz RKM. Znana była nie tylko sportowa rywalizacja Byśka z Bogusławskim. Ten ostatni miał swój warsztat i przedstawicielstwo DKW u Krajewskich na Raciborskiej. Aut nie było wiele. Zimą dzieciaki mogły bezpiecznie ślizgać się na łyżwach, zjeżdżać na sankach z „gromnicówki” czy spod wieży ciśnień aż po tory kolejowe, biegać na nartach po ulicach. Do nielicznych posiadaczy aut należeli np. inż. Malinowski, który miał służbowego chevroletta, Jan Jojko, pan Wilczyński (dkw, fiat), A. Przybyła albo np. wyższa kadra RGW. Rybnickie taksówki miały swe postoje przy stacji PKP i koło Świerklańca na ulicy Sobieskiego.
Michał Palica