Pomysł nie do końca wypalił
Brak zaufania, a także konieczność zaangażowania się, włożenia wysiłku w pomoc innym – to jeden z powodów, dla których projekt „Zaopiekuj się mną… Banki Czasu pomocne kobietom aktywnym zawodowo” nie do końca wypalił w Rybniku.
Bank Czasu to sieć wzajemnej pomocy i bezgotówkowej wymiany usług. Tworzą je grupy ludzi, którzy chcą sobie nawzajem pomagać w różnych dziedzinach życia. Jedyną walutą banku jest czas, jaki możemy oferować robiąc coś dla innych. Taki też pomysł usiłowało wdrożyć w Wojewódzkim Szpitalu Specjalistycznym nr 3 w Rybniku Centrum Rozwoju Inicjatyw Społecznych (CRIS).
Mama potrzebuje wsparcia
W projekcie uczestniczyły pielęgniarki, które zachęcano do stworzenia sieci wzajemnej pomocy m.in. w opiece nad dziećmi. Panie wzięły udział w spotkaniach informacyjnych i szkoleniach. – Współczesna polska mama potrzebuje wsparcia. A najlepszym dla niej wsparciem jest druga mama. Szukanie pomocy wśród koleżanek z pracy to moim zdaniem dobry pomysł – mówiła podczas spotkania podsumowującego projekt Izabela Krzemińska-Woźniak, pedagog, wykładowca UŚ, współzałożycielka Klubu Kobiet Kreatywnych w Cieszynie. I choć wszyscy zgodzili się z tymi słowami, Bank Czasu w rybnickim szpitalu oficjalnie nie powstał. – Nie udało nam się stworzyć formalnej sieci pomocy, ale wiemy, że istnieje taka pomoc nieformalnie. Nasz projekt miał pilotażowy charakter i chodziło przede wszystkim o pokazanie czym są Banki Czasu – tłumaczy Iwona Burda, koordynatorka projektu.
Polki schodzą z piedestału
– Obserwuję mamy z mojego przedszkola i zauważam, że funkcjonuje coś w rodzaju Banku Czasu, ale nieformalnie. Mamy jednak sobie pomagają, odbierając dzieci na zmiany – stwierdziła Iwona Porębska, dyrektor Przedszkola nr 37, która brała udział w spotkaniu w szpitalu. Jego uczestnicy zastanawiali się, dlaczego nie udało się stworzyć Banku Czasu. Jednym z powodów, jaki przywoływano, był brak zaufania. – Polki boją się przyjmowania pomocy z zewnątrz. Matka – Polka urosła do rangi symbolu, a stojąc na piedestale trudno prosić o pomoc – zauważyła z kolei Krzemińska. – U nas na Śląsku jesteśmy przyzwyczajeni do tego, że dziećmi zajmuje się mama, a jak nie może, to babcia. Jeżeli i ona nie może, to kobiety idą na urlop wychowawczy – zauważa Ewa Piksa, pielęgniarka z oddziału rehabilitacji, mama trójki dzieci. – Przez kilka lat mieszkałam za granicą i sami z mężem zajmowaliśmy się dwójką dzieci. Pracowaliśmy na zmiany. Zawsze można to jakoś zorganizować – dodaje jej koleżanka z oddziału, Alina Pawełek. Obecnie w opiece nad trzecim, najmłodszym dzieckiem pomaga im babcia.
To nie jest zabawa w rodzinę
Perspektywa pogodzenia dwunastogodzinnych dyżurów w pracy z wychowaniem dzieci nie martwi pielęgniarkę Izabelę Oleś: – Nie mam jeszcze dzieci, ale wiem, że mogę liczyć na pomoc rodziców. Wszystkie trzy panie podkreślają też, że wspierają się nawzajem. – Zamieniamy się dyżurami, gdy jest taka potrzeba, gdy na przykład którejś z nas zachorują dzieci. A to już dużo – zaznacza Pawełek. – Poza tym jak się ma rodzinę, to się ją ma, a nie się w nią bawi – podsumowuje rozmowę Piksa. – Nie rezygnujemy z pomysłu. Będziemy Bank Czasu promować przy okazji realizowania innych projektów – stwierdza Burda.
Beata Mońka