Czekali na pogotowie
We wtorek kilkanaście minut po godzinie 16.00, do punktu skupu złomu przy ulicy Chopina wszedł mężczyzna, który poprosił o wezwanie karetki. Pracownica skupu wyczuła od proszącego o pomoc alkohol. Mimo to, wezwała pogotowie, bo mężczyzna zaczął tracić świadomość.
– Po chwili leżał już na ziemi i był cały w drgawkach. Zaczęliśmy go ratować, ja zadzwoniłam najpierw odruchowo na 112, a później na numer ratunkowy 997 – relacjonuje pani Anna (nazwisko do wiadomości redakcji), pracownica skupu. Po połączeniu z dyspozytorką zgłaszająca zaczęła opisywać sytuację. – Mówiłam, że z mężczyzną nie ma kontaktu, że cały się trzęsie. Dyspozytorka spytała o trzeźwość mężczyzny, powiedziała szczerze, że coś od niego wyczułam. To chyba zaważyło, bo dyspozytorka powiedziała, że mam dzwonić na straż miejską – wspomina kobieta.
Pomoc była potrzebna
Dyżurny straży miejskiej nie krył zdziwienia, gdy pani Anna wykręciła numer do komendy przy ulicy Hallera. Z książki raportów wynika, że strażnicy zostali poinformowani o sprawie o godzinie 16.35. – Na szczęście patrol strażników znajdował się niedaleko ulicy Chopina. Podjęcie interwencji nastąpiło już po pięciu minutach, o godzinie 16.40 – wyjaśnia Renata Towścik, rzecznik rybnickiej straży miejskiej. Strażnicy zastali w punkcie skupu złomu zakrwawionego mężczyznę, który po ataku dochodził do siebie. Jego ciałem jeszcze targały drgawki, trudno z nim było również nawiązać kontakt. Strażnicy nie mieli wątpliwości, że na miejscu potrzebna jest jak najszybsza pomoc lekarska. Przez radiostację powiadomili dyżurnego, a ten ponownie pogotowie. Kilka minut przed godziną 17.00 na ulicę Chopina podjechała karetka pogotowia ratunkowego. Jechali bez sygnałów, nie śpiesząc się. Po zbadaniu przez lekarza mężczyzna został przewieziony do rybnickiego szpitala. Lekarze nie mieli wątpliwości, że jego stan tego wymaga.
Cztery karetki, jeden dyspozytor
O to, czy dyspozytor pogotowia nie złamał obowiązujących procedur, spytaliśmy doktora Rafała Woźnikowskiego, szefa Szpitalnego Oddziału Ratunkowego przy rybnickim szpitalu. – Dyspozytor ma bardzo trudne zadanie, musi bowiem przez telefon przeprowadzić wstępny wywiad, by ustalić stopień zagrożenia życia oraz schorzenie, do którego jest wzywany. Pyta również o trzeźwość. Nie wiem, co było w tym przypadku powodem odmowy wysłania karetki. Być może wszystkie były na wezwaniach. Posiadamy tylko cztery karetki i tak się mogło zdarzyć – przekonuje lekarz. Na pytanie o tryb, w jakim wspomniana karetka jechała do 43-letniego pacjenta, lekarze nie mają również sobie nic do zarzucenia. – Dyspozytor w zależności od tego, czy pacjent np. oddycha dobiera odpowiedni tryb dojazdu karetki. Tryb K1 to najpilniejsze interwencje. K2 i K3 zarządzane są do mniej dramatycznych przypadków. Bardzo możliwe, że dyspozytor po ocenieniu sytuacji uznał, że nie ma potrzeby wielkiego pośpiechu – tłumaczy Woźnikowski.
Strażnik też potrafi
Jak mówi szef rybnickiego SOR-u, pogotowie często korzysta z pomocy innych służb jak np. straż miejska. Strażnicy są przeszkoleni w zakresie udzielania pierwszej pomocy i to często bywa wykorzystywane. – Bez względu na to, czy pacjent był pod wpływem alkoholu czy nie, powinien zostać obejrzany przez lekarza. Gdyby nasz patrol był na interwencji w odległej dzielnicy, mogliby dojechać do chorego po kilkudziesięciu minutach. W tym przypadku karetka do chorego przybyłaby jeszcze później – przyznaje strażniczka.
Adrian Czarnota