Wiwaty i wagony pełne kwiatów
Wielu z nas elektryzował już sam sygnał Wyścigu Pokoju. Szkoda, że dzisiaj w sportowym kalendarzu nie ma już tej największej na świecie amatorskiej imprezy. Była dobrze organizowana. Zawsze w bardzo silnej obsadzie.
Edukację szkolną rozpoczął od podstawówki w Mszanie w 1946. W 1948 rozpoczął się Wyścig Pokoju. Początkowo tylko na trasie Praga-Warszawa. Już wtedy jako niespełna dziesięciolatka zainteresowały go dwa kółka, ale szedł drogą niemal wszystkich chłopców, tak więc najpierw była gra w nogę (lata 1954–1955).
Stanął na pudle
Józef Gawliczek pamięta, jak m.in. z udziałem dyrektora szkoły pana Dyszlewskiego powstawał klub Górnik Wilchwy. Potem związał się w RKS Rybnik, gdzie od 1957 roku zaczęły się regularne treningi kolarskie. W 1958 roku głośno stało się już o LZS Czernica, gdzie prezes Łukoszek stworzył silną sekcję kolarską. Z Waldkiem Pukowcem – kolegą z Mszany, Józef Gawliczek wystartował w wyścigu w Czernicy. I stanął na pudle! W ten sposób stał się członkiem klubu. Potem jeszcze jako junior wygrał kolejne zawody w Będzinie. Nadszedł rok 1959 – początek prawdziwej kariery – powołanie na centralne przygotowania (zimowe).
Dlaczego nie ja?
W tamtych latach i jeszcze wiele, wiele lat potem w polskim kolarstwie liczyły się trzy siły: kluby ludowe, czyli LZS-y, kluby CRZZ-tu i kluby wojskowe, czyli głównie Legia. Ale tak naprawdę w latach 1961–1971 nie było lepszych od „ludowców”. W 1959 roku w Sandomierzu nasz bohater zajął szóste miejsce w wyścigu najlepszych „ludowców”, w 1960 roku był już pierwszy, a po przełaju w tymże roku został członkiem kadry narodowej i był nim do końca kariery w 1974 roku. W 1960 znalazł się w młodzieżowej reprezentacji kraju na Tour de Pologne. Potem były kolejne, centralne zgrupowania i w 1962 roku Józef Gawliczek został rezerwowym na Wyścigu Pokoju. Startował w nim w latach 1963–1967. W młodości wziął przykład z pochodzących z małych wiosek mistrzów kolarstwa, takich jak Fornalczyk czy Pruski. Wtedy pomyśłał: Skoro oni z małych wsi trafili na łamy gazet, to dlaczego nie ja?
To był wyścig!
Jeszcze w 1961 roku pojechał w pierwszym Tour de l’Avenir, czyli amatorskim Tour de France, który odznaczał się tą samą trasą, co największa zawodowa impreza, tyle że etapy były krótsze. Wielu z nas elektryzował już sam sygnał Wyścigu Pokoju. Józef Gawliczek wyraża żal, iż nie ma dziś w kalendarzu tej największej na świecie amatorskiej imprezy. Była dobrze organizowana. Zawsze w bardzo silnej obsadzie. Oprócz Polaków, Czechów, Rosjan i Niemców, brały udział często późniejsze gwiazdy zawodowego kolarstwa z Belgii, Francji, Holandii, Włoch. Najsilniejsze jednak ekipy rywali to Niemcy i Rosjanie. Z Czechów godni zapamiętania są Smolik i Doleżal.
Sześciu wielkich kumpli
Szwedzi niczym się w WP nie wyróżniali, a potem zdobyli jako zawodowcy mistrzostwo świata. Józef Gawliczek najlepiej pamięta ekipę polską z 1963 roku , bo to był pierwszy wyścig. W 1963 roku było „sześciu wielkich kumpli i wszystko szło jak z płatka”, choć wypadki losowe nie przyniosły spodziewanego sukcesu. Przez siedem etapów byli liderami i choć potem nie wygrali, tamten team pozostanie w pamięci jako drużyna wielkich przyjaciół. Poza tym był to jednak pierwszy wielki sukces Polaków od czasów wiktorii Królaka. Józef Gawliczek do dziś pamięta przeogromne tłumy ludzi na tarsie i stadionach, wagon kolejowy z taką ilością kwiatów, że można by nimi obdzielić kilka kwiaciarni.
Jaguary, diamanty i favoritki
Czy był doping? Mieliśmy świetnego „czasowca” Rajmunda Zielińskiego, a mimo to przegrał on z Amplerem aż o dwie minuty... Enerdowcy zresztą pokazali potem nieraz, jak potrafią wygrywać... Ampler poza tym nagle zniknął. Na czym się ścigano? Polacy na bydgoskich jaguarach z włoskim osprzętem. Niemcy na swoich diamantach, Czesi na swych favoritkach, a u wschodniego sąsiada na swoich. Jaguar był zrobiony z angielskich rurek, a inne rowery były z rurek kanalizacyjnych. W pierwszej połowie lat siedemdziesiątych wszedł na rynek osprzęt shimano.
Miał zegar w głowie
Indywidualności. Z pewnością Rosjanie: Kapitonow i Sajtchurzin. Niemcy: Ampler i Schur, no i nasz pierwszy zwycięzca z 1956 roku: Stanisław Królak. Józef Gawliczek poznał go dobrze, gdy w początku lat sześćdziesiątych reprezentował barwy Legii Warszawa. Do bezpośrednich jego przyjaciół należą na pewno Fornalczyk, Beker i Gazda, a także wielka indywidualność, Królak, przy tym wyrachowany jak potem Szurkowski. – Miał zegar w głowie. Wiedział, kiedy skoczyć – mówili o nim. Do dziś dawni mistrzowie polskiego kolarstwa spotykają się dwa, trzy razy w roku. Okazją jest otwarcie sezonu bądź Memoriał Łasaka. – To był dusza człowiek i niesamowicie inteligentny. No i co za trener! – wspominają byłego szkoleniowca. W 2008 minęła 35. rocznica śmierci Henryka Łasaka.
Spotkania po latach
W swym wspomnieniu Tadeusz Mytnik podkreślił wielki szacunek, jakim darzyło go całe środowisko kolarskie.Na archiwalnych zdjęciach możemy zobaczyć Józefa Gawliczka w najlepszej komitywie z Szurkowskim, Szozdą, Mytnikiem, Magierą, Hanusikiem, Kudrą, Nowickim. Ten ostatni – na co zwraca uwagę – w jednym roku został mistrzem świata i wicemistrzem oplimpijskim! Na spotkaniach spotyka się także z Krzeszowcem, Czechowskim i Stecem. Jedni bywają rzadziej, jak Szozda, inni, jak mistrz świata Kowalski, w ogóle się nie pojawiają. Także nasz jedyny jak dotąd zawodowy mistrz świata (na torze) Piasecki, przyjeżdża rzadko, ale „on należy do grupy Langa”. A największym do tej pory osiągnięciem polskich zawodowców na szosie jest trzecie miejsce Zenona Jaskóły w Tour de France.
Michał Palica