Bacik na głupią politykę
– Często na waszych koncertach pojawia się policja?
– Nie, tylko tutaj (śmiech). O przepraszam! Podobna sytuacja była w Krakowie, ktoś wyłączył prąd, były jakieś ostrzeżenia. Graliśmy w Rybniku drugi raz i niestety, sytuacja powtórzyła się. Przyczyna jest taka, że od godz. 22.00 obowiązuje cisza nocna, a my dojechaliśmy trochę późno, mamy z Rzeszowa do pokonania wiele kilometrów i o spóźnienie nietrudno. Granie w JCS to dla nas hobby, rzadko bierzemy urlopy z pracy na takie wyjazdy.
– … a wasza muzyka do cichych nie należy.
– Owszem, gramy głośno. To jedna z cech ogólnie pojętego hard rocka (śmiech).
– Niby ten sam JCS, ale jednak inny na przestrzeni lat, płyt. Do muzy dodać teksty, w których nie bezpośrednio, ale dowalasz polityce, ludzkiej głupocie, owczemu pędowi… Powstaje kapitalny produkt, czyli JCS.
– Nasz muzyka ewoluowała na naszych płytach. Na pierwszej było więcej muzyki grunge, ale już wtedy wprowadzaliśmy industrialne i metalowe motywy. Myślę, że nasz styl jest rozpoznawalny. Cały czas jednak nad nim pracujemy. Nie idziemy na łatwiznę, aby grać to, co jest w danym czasie modne, ale oczywiście słuchamy uważnie tego, co się dzieje obecnie w muzyce. Teksty też ewoluowały. Przyznam się, że na pierwszą płytę pisałem je na kolanie. Muzyka na „Romp” powstawała szybko, śpiewałem po angielsku. Czuliśmy wtedy, że nikt nam nie podskoczy i umieściliśmy wszystko na płycie, co tylko chcieliśmy. To była bezczelna garażowa jazda, nikt tak w Polsce wtedy nie grał i nie zagra do dzisiaj. Przenosiłem na kartkę to, co działo się w naszym życiu, w studio nagraniowym, na imprezach. Na drugiej płycie „Schizovirus 0” z 1994 roku postanowiłem zaśpiewać coś po polsku i chciałem powiedzieć coś więcej. Tę płytę najlepiej oceniają nasi fani. Jeśli chodzi o teksty, to najbardziej jestem zadowolony z tych, które napisałem na kolejną płytę „Eso Es”. Pracowałem dosyć długo i tak jak wspomniałeś, jest tam gdzieś między słowami bacik na społeczeństwo, na politykę i inne sprawy. Wymyślam sobie historyjki, które niekoniecznie są z życia wzięte, ale są inspirowane tym, co zobaczyłem w TV, przeczytałem itd. Przefiltrowałem to przez swój umysł, potem przeniosłem na kartkę i na płytę. Natomiast z tekstami na „Rhesus Admirabilis” była dosyć ciekawa sprawa. Przez dłuższy czas nie było tekstów, nie miałem weny. Przyszła dosyć niespodziewanie, gdy zachorowałem i musiałem zrobić sobie głodówkę. W tym czasie przez trzy dni nic nie jadłem, piłem tylko wodę. Coś przyszło i zacząłem pisać. Powstały wtedy zarysy tekstów na nową płytę, które później wymagały tylko dopracowania.
– Na produkt JSC składa się także twój wygląd sceniczny?
– Kapelusz to była przypadkowa sprawa. Na początku taśmy przykryte były jakąś czapką. Później przejąłem na jakimś wyjeździe kapelusz od naszego gitarzysty Pingwina, którego już mu nie oddałem (śmiech). Wpadłem na pomysł, by te taśmy przykryć kapeluszem i tak już zostało. Jest to trochę uciążliwe, bo czacha dymi na koncertach. Zdążyłem jednak zżyć się z tymi taśmami. Fajna sprawa, bo wiem też, co na nich było (śmiech).
– Zdradzisz co?
– Na początku była to taśma z magnetofonu szpulowego, którego już nie używam. Były tam nagrania OMD, The Police i inne. Później była jakaś taśma z pornosem, który dostałem na wieczorze kawalerskim (śmiech)…
– Teraz wiem, czemu ci czacha dymi… (śmiech). Przyrósł do ciebie ten kapelusz i stał się znakiem rozpoznawczym?
– Gdy nie założyłem go na paru koncertach, ludzie pytali, dlaczego? Okazało się, że kojarzą mnie z kapeluszem, więc postanowiłem występować w nim dalej.
– Zatrzymajmy się na chwilę przy ostatnim wydawnictwie – dosyć oryginalnym na rynku muzycznym.
– Sądzę, że to odważny krok, bo w sumie polscy artyści nie wydają takich płyt… Album nazywa się „The Rest Of” i jest zbiorem nagrań, które nie znalazły się na „Rhesus Admirabilis” i „Schizovirus 0”. Zamieściliśmy tam także dwa remixy oraz dwa numery z taśmy demo nagranej w 1996 roku. Płyta wyszła w nakładzie 500 sztuk, a skierowana jest praktycznie do zagorzałych fanów. Można ją kupić jedynie na koncertach i przez naszą stronę internetową www.jcs.pl
– Takie ocalić od zapomnienia?
– Można tak powiedzieć. Nie chcieliśmy trzymać tych nagrań w szufladach, bo to ciąży. Zostały nam instrumentalne numery z sesji „Rhesus Admirabilis”, zrobiłem do tego teksty, nagrałem wokale i praktycznie połowa płyty była zapełniona. Nasi fani dobrze przyjęli ten album, recenzje również dostaje bardzo dobre. My też jesteśmy z niej zadowoleni, bo gdyby było inaczej, gdybyśmy uznali, że to są jakieś odpady, wycofalibyśmy się z tego pomysłu.
– Dziękuję za rozmowę.
Rozmawiał: Marek Miketa