Zamienię glany na trampki
– Nie jesteście znanym zespołem, jak trafiliście na scenę w Czerwionce?
– Znaleźliśmy się tutaj dzięki chłopakom z Chemical Garage. Mają jakieś kontakty z Olkiem (Aleksander Biela, organizator koncertu – przyp. autor) i pewnego dnia idąc bielską ulicą, a w Bielsku studiujemy, usłyszałem telefon. Była to informacja i jednocześnie zaproszenie na występ w Czerwionce. W tym czasie nie mieliśmy żadnych planów koncertowych, więc od razu zgodziliśmy się. Jak jest okazja do pokazania się, to trzeba ja wykorzystać.
– Który to już koncert?
– Zależy jak liczyć. Graliśmy kilka kameralnych w teatrze i w szkole… Takich godzinnych jak w Czerwionce to było około piętnastu.
– Niewiele…
– Niewiele… Tak przy okazji to szukamy menadżera, kogoś, kto mógłby pomóc nam w szukaniu koncertów i załatwianiu tego typu spraw. Niestety, sami nie mamy zbyt wiele wolnego czasu, gdyż wszyscy studiujemy dziennie. Poza tym z dostępem do internetu też jest różnie.
– W takim razie powiedz, jakie masz odczucia po dzisiejszym występie?
– Do Czerwonki jechaliśmy z Cieszyna i był to nasz najdalszy wyjazd. Spodziewaliśmy się, że będzie trochę więcej ludzi, ale zabawa i tak była dobra…
– Istniejecie od trzech lat…
– … dzisiaj mamy rocznicę!
– Nie przyznaliście się na scenie!
– (śmiech)
– Jeszcze dzisiaj wspólnie pośpiewamy… (Chemical Garage wspólnie z publicznością odśpiewali „Sto lat” na rockową nutę – przyp. autor). Wracając do poprzedniego pytania… Nie posiadacie oficjalnego wydawnictwa, a utwory znajdujące się w internecie są zupełnie inne niż to, co zaprezentowaliście podczas koncertu.
– Teraz kreujemy się na taki styl, jaki chcielibyśmy grać. Skład cały czas zmieniał się, a każdy przecież wnosi coś innego do zespołu. Teraz zostaliśmy w trzech i tworzymy to, co od zawsze podobało się nam i do czego dążyliśmy, czyli do kalifornijskiego punk rocka.
– Wykonaliście na początku koncertu utwór z repertuaru Los Lobos „La Bamba”, który poderwał publikę do zabawy. Nie bardzo to punkowy utwór, ale jak widać było – chwytliwy.
– Mamy w repertuarze dwa covery. Zauważyliśmy, że ludzie nie od razu idą bawić się i z naszych obserwacji wynika, że zagranie covera jako trzeci numer jest najlepszym momentem na poderwanie ludzi do zabawy. Po za tym jest to dobry sposób na publikę, gdy zespół jest mało znany.
– Nie lubię w rozmowach pytać o genezę nazwy zespołu, ale ciebie o to zapytam.
– Gdy założyliśmy zespół to grało nas czterech. Trzech było z jednej klasy i kolega z równoległej. Zastanawialiśmy się nad nazwą i były różne propozycje – Eat My Brain (zjedz mój mózg), albo The Socks (skarpetki) dużo tego pewnie jeszcze było, ale wiele się już nie pamięta. Chcieliśmy, aby nazwa była oryginalna i kojarzyła się wyłącznie z nami i nikt inny takiej nie ma. Ponad to „i” można zamienić na „e” i wychodzi sex…
– Sex w trampkach?
– …i na trawce (śmiech). Później zostało nas trzech i nazwa pasowała jeszcze bardziej. W tłumaczeniu na polski oznacza 6 trampek na trawniku. Teraz pasuje idealnie, bo jest sześć nóg (śmiech). Natomiast trawa w nazwie, bo powstaliśmy na wiosnę. No i trampki, które kojarzą się z punk rockiem.
– Bardziej pasują mi glany.
– Też chodziliśmy w glanach. Teraz wchodzi moda na trampki i są wygodniejsze.
– Szybciej w nich się ucieka…
– (śmiech) To też, ale i mniej poci.
– Dzięki za rozmowę.
– Dzięki.
Rozmawiał: Marek Miketa