Pitlokowie i ich rybnicki dom
Kiedyś wystarczyło powiedzieć: Spotkajmy się przy „Sanitasie” i każdy wiedział, gdzie to jest.
Dom ten był jednym z najbardziej nowoczesnych w tamtych czasach. Budowany był – jak to często bywało i bywa do dziś – z myślą o własnym, specjalistycznym biznesie z lokum dla właściciela, jak również z myślą o wynajmie mieszkań.
Z mego rozeznania wiadomo, że czynsze w przedwojennym Rybniku były mocno zróżnicowane. Wahały się od kilku złotych w suterenach przez 10 do 20 zł w mieszkaniach od podwórza po 100 i 200 zł w reprezentacyjnych, obszernych apartamentach. Te ekskluzywne mieszkania mieściły się prawie zawsze na pierwszym, czasem na drugim piętrze. Okna były w nich wielkie, wpuszczały do wnętrza dużo światła. Im jednak wyżej, okna były coraz mniejsze.
Jak fotograf kupił parcelę
O ciekawym domu opowiadał pan Stanisław Jarosz mieszkający tu od urodzenia, a będący w drugim pokoleniu współwłaścicielem kamienicy. Bohaterami naszego tekstu są dziadkowie ze strony jego matki, Augustyn Pitlok z żoną Jadwigą z domu Harupa, bowiem to oni zakupili dom. Ich daty urodzenia sięgają lat osiemdziesiątych XIX w.
Augustyn Pitlok był do I wojny światowej nauczycielem w Skrońsku k/Olesna. Później uczył w Ćwiklicach k/Pszczyny skąd w 1922 roku trafił do Pawłowic. Pitlokowie zakupili opisywaną tu kamienicę w 1930 roku – po połowie udziału dla obojga, jak zapisano w księdze wieczystej. Jak doszło do jego budowy? W 1907 roku Otto Schwittay – znany w mieście fotograf, kupił w pobliżu Neuer Ring, czyli dzisiejszego Placu Wolności, parcelę od Antoniego Pawlaszczyka. W 1913 dokupił przylegające do niej parcelki. I w latach 1907–1913 powstała duża, wolno stojąca kamienica. Wybudowała ją znana rybnicka firma P. Martiny & Co. Ten nowoczesny, jak na owe czasy budynek, był dość niefortunnie położony , bowiem wbudowany został w skarpę na terenie przylegającym do brzegu zasypanego stawu, na którym później przed II wojną postawiono bank KKO, a po wojnie, w sąsiedztwie, SDH „Hermes”. Spływające od strony skarpy wody powodowały zawilgocenie murów. Aby temu zaradzić, budowniczowie zainstalowali system kanalików odpływowych, który grawitacyjnie odprowadzał wodę z kamienicy do kanalizacji.
Wysokie pokoje
Jeśli chodzi o okna, to charakterystyczną ich cechą były zmienne kształty ram okiennych. Prostokątne w różnych wielkościach i konfiguracjach, z półkolistymi łukami bądź skosami. Od strony zachodniej widoczne były nisze, gdzie były lub miały być okna. Dom, którego pokoje na parterze miały 3.80 m wysokości (!) pomyślany był, jak wspomniałem, na luksusowe mieszkania pod wynajem. Każde z nich miało własną łazienkę. Dom ogrzewany był częściowo w układzie CO (co później zlikwidowano), poza tym piecami kaflowymi, doprowadzony był także gaz i prąd. Na strychu znajdowała się pralnia. Budynek był skanalizowany. Koszty eksploatacyjne były bardzo wysokie, stąd i czynsze musiały być tutaj wysokie. W konsekwencji doprowadziło to później do podziału mieszkań, z których każde zajmowało całą kondygnację, na dwa mniejsze. Inwestor i właściciel, Otto Schwittay, postanowił pod koniec lat dwudziestych ubiegłego stulecia przenieść się z Polski do Niemiec i sprzedał dom. I tak w 1930 roku właścicielami stali się Augustyn i Jadwiga Pitlokowie.
Zakład za ścianą ze szkła
Schwittay był jednym z najstarszych rybnickich fotografów. Urządził sobie w piętrowej oficynie nowoczesne, samowystarczalne atelier. Mieściło się ono przy ówczesnej ulicy Gimnazjalnej (obecnie Bolesława Chrobrego), po prawej stronie budynku. Wchodziło się doń przez sień główną. Wejście było na prawo. Na parterze mieściło się laboratorium z poczekalnią, a na piętrze właściwe studio. Miało ono od strony północnej wielką przeszkloną ścianę, co dawało wiele światła, które było potrzebne przy ówczesnej technice fotograficznej. Stojąc u szczytu schodów za domem można wyobrazić sobie, jak to wygladało kiedyś. Po Schwittayu studio przejął Otto Liebeck, bardzo znany przedwojenny fotograf, który najprawdopodobniej przeniósł się tu wprost z ul. św. Jana. Po II wojnie usługi świadczył tu znany fotograf – pan Kojzar. Oficyny budynku ze studiem foto w pierwotnej formie już dziś nie ma. Na przełomie lat 1950/60 została przebudowana. Do części parterowej zostały dobudowane dwa piętra i przez lata eksploatowała go WSS Społem prowadząc w nim ośrodek „Praktyczna Pani”. Przy okazji warto odnotować cenną uwagę pana Stanisława Jarosza, że jeszcze kilka lat po wojnie dzisiejsza ulica Chrobrego nosiła nazwę Gimnazjalna. Nazwa ta pochodziła od pierwszego rybnickiego gimnazjum na Kościuszki.
Drogeria Świętego Walentego
Pitlokowie mieli ośmioro dzieci. Jednym z ich synów był Otmar, dyplomowany drogista. Za jego przyczyną od 1936 roku funkcjonowała w kamienicy drogeria pod wezwaniem „Świętego Walentego”. Tu kupowało się wszystko, co wtedy wchodziło w szeroki wówczas zakres artykułów drogeryjnych: pachnidła, środki sanitarne, zioła, przyprawy do potraw, farby, lakiery itp., itd. Otmar Pitlok był nie tylko świetnym fachowcem, ale i handlowcem. Po II wojnie władza ludowa konsekwentnie likwidowała prywatny handel i usługi poprzez politykę podatków i zmusiła zdecydowaną większość właścicieli do oddania swoich placówek w gestię handlu i usług sektora państwowego i spółdzielczego. Przed wojną byli też w Rybniku inni znani drogerzyści jak: Jan Sroczyński, Regina Borysowa, Maksymilian Piechota, Emil Darda czy Wojciech Bysiek.
Sanitas, czyli zdrowie
To samo musiał uczynić Otmar Pitlok, który później prowadził drogerię przy ul. Kościelnej. Nazwa drogerii przy Bolesława Chrobrego czyli „Świętego Walentego” musiała ze względów tak zwanych ideowych zniknąć. Jednak placówka miała szczęście. Jednym z jej kolejnych kierowników był dyplomowany drogista, Herman Siwczyk. On to dla prowadzonej przez siebie drogerii wymyślił łacińską nazwę „Sanitas”, czyli „Zdrowie”. Jak ciekawie napomknął pan Stanisław, w jednym z kazań biskupich u naszego św. Antoniego przypomniane zostało, że św. Walenty to nie tylko patron owładniętych miłoscią, ale też opiekun naszego zdrowia. Najprawdopodobniej pan Siwczyk wiedział o tym.Był znakomitym drogistą z nieprzeciętną żyłką do handlu. Drogeria jak na ówczesne, siermiężne czasy PRL-u była doskonale zaopatrzona. Szef zdobywał towar poza dostarczanym według rozdzielników zaopatrzeniowych. Stąd placówka znana była także poza Rybnikiem. Dla wielu osób chcących dawniej określić miejsce spotkania, zamieszkania itp. wystarczyło powiedzieć: koło „Sanitasu” i od razu wiedziało się gdzie. Jeszcze dziś pan Stanisław Jarosz spotyka ludzi, którzy pamiętają, że kiedyś w „Sanitasie” kupili np. świetne przyprawy do potraw! Jak widać – podkreśla – dom Pitloków miał szczęście do działających w nim placówek i ludzi.
Michał Palica