Wojsko polskie w przedwojennym Rybniku cz. I
Niemiec Artur Trunkhardt, który jeszcze z gniazda rodzinnego w Gelsenkirchen wyniósł wiele sympatii dla Polaków (świetny artykuł Romana Adlera w „Z kart powiatu rybnickiego", Rybnik 2008) napisał w swej „Kronice", że „ze wszystkich miast górnośląskich uważać można Rybnik jako to miasto, które zgotowało wojsku najwspanialsze przyjęcie". Mowa oczywiście o 3 i 4 lipca 1922 roku. Kiedy 4 lipca przybył pod dowództwem majora Matuszka 3 pułk podhalańczyków, „radosny nastrój ludności był do nieopisania".
Z potrzeby serca
Polacy i dziś mają wiele ciepłych uczuć dla swego wojska. Można więc sobie tylko wyobrazić jak je kochali przed wojną po 123 latach zaborów. Przedwojenna armia polska wyrosła z wielu korzeni. Z legionów (mjr.Władysław Mażewski, potem d-ca rybnickiego I batalionu 75 pułku 23 Dywizji Piechoty i Oddziału Wydzielonego Rybnik, kierował obroną miasta we wrześniu 1939), z hallerczyków (żołnierzem Błękitnej Armii był Witold Korduła z Chwałowic), z powstańców wielkopolskich i śląskich. Wyrosła tak z potrzeby serc, jak i zupełnie pragmatycznych potrzeb. Pierwsi oficerowie i żołnierze zdobywali szlify w armiach zaborców, a potem weryfikowali swe umiejętności w ogniu walk I wojny światowej. Później wspomagając powstańców i broniąc Polski i Europy przed zalewem beznadziejnej czerwonej szarości. Jak bardzo wytęskniona była ta własna armia świadczą m.in. ludzie na dachach rybnickiego rynku, gdy stał na nim Naczelnik Państwa Polskiego.
Polacy i dziś mają wiele ciepłych uczuć dla swego wojska. Można więc sobie tylko wyobrazić jak je kochali przed wojną po 123 latach zaborów. Przedwojenna armia polska wyrosła z wielu korzeni. Z legionów (mjr.Władysław Mażewski, potem d-ca rybnickiego I batalionu 75 pułku 23 Dywizji Piechoty i Oddziału Wydzielonego Rybnik, kierował obroną miasta we wrześniu 1939), z hallerczyków (żołnierzem Błękitnej Armii był Witold Korduła z Chwałowic), z powstańców wielkopolskich i śląskich. Wyrosła tak z potrzeby serc, jak i zupełnie pragmatycznych potrzeb. Pierwsi oficerowie i żołnierze zdobywali szlify w armiach zaborców, a potem weryfikowali swe umiejętności w ogniu walk I wojny światowej. Później wspomagając powstańców i broniąc Polski i Europy przed zalewem beznadziejnej czerwonej szarości. Jak bardzo wytęskniona była ta własna armia świadczą m.in. ludzie na dachach rybnickiego rynku, gdy stał na nim Naczelnik Państwa Polskiego.
Życie w symbiozie
A propos tematu i nazwiska Trunkhardt. W Rybniku mieszkało niemało Niemców. W zdecydowanej większości w przyjaznej symbiozie z Polakami. Ich postawy zresztą zweryfikował czas II wojny światowej. Oczywiście, że znaleźli się zawzięci hitlerowcy (na rybnickim gestapo nieraz spotykano też polsko brzmiące nazwiska), ale z pewnością ci Niemcy byli w zdecydowanej mniejszości. Już w czasach zaborów w Westfalii, np. w Bottrop gdzie przebywało wielu rybniczan jako Polacy gościli w swych domach Niemców, a Niemcy coraz bardziej przekonywali się do nich i gościli polskich emigrantów (ciekawy artykuł Beaty Olszewskiej „Reemigranci plebiscytowi w powiecie rybnickim" w „Z kart powiatu rybnickiego", Rybnik 2008). Hakatystyczna wrogość płynęła głównie ze strony pruskiego władztwa. Stryj Trunkhardta był członkiem polskiego „Sokoła", jego ojciec - ratownik górniczy nabrał szacunku dla polskich górników. Tym bardziej przykre były przedwojenne złośliwości i ataki Polaków na tego Niemca, którego co najmniej połowa serca stała się polska. Nie lubiano go za jego obiektywizm. Dla niego ważne było z jakim człowiekiem ma do czynienia, a nie czy to jest Polak bądź Niemiec. I właśnie tak przynajmniej chrześcijanin powinien patrzeć na ludzi. Tyle dygresji, która wydała mi się w tym temacie na miejscu, bo to politycy doprawadzają do nieszczęść, do wojen, a nie narody. Potem na frontach giną młodzi ludzie. Ojcowie, bracia, synowie.
A propos tematu i nazwiska Trunkhardt. W Rybniku mieszkało niemało Niemców. W zdecydowanej większości w przyjaznej symbiozie z Polakami. Ich postawy zresztą zweryfikował czas II wojny światowej. Oczywiście, że znaleźli się zawzięci hitlerowcy (na rybnickim gestapo nieraz spotykano też polsko brzmiące nazwiska), ale z pewnością ci Niemcy byli w zdecydowanej mniejszości. Już w czasach zaborów w Westfalii, np. w Bottrop gdzie przebywało wielu rybniczan jako Polacy gościli w swych domach Niemców, a Niemcy coraz bardziej przekonywali się do nich i gościli polskich emigrantów (ciekawy artykuł Beaty Olszewskiej „Reemigranci plebiscytowi w powiecie rybnickim" w „Z kart powiatu rybnickiego", Rybnik 2008). Hakatystyczna wrogość płynęła głównie ze strony pruskiego władztwa. Stryj Trunkhardta był członkiem polskiego „Sokoła", jego ojciec - ratownik górniczy nabrał szacunku dla polskich górników. Tym bardziej przykre były przedwojenne złośliwości i ataki Polaków na tego Niemca, którego co najmniej połowa serca stała się polska. Nie lubiano go za jego obiektywizm. Dla niego ważne było z jakim człowiekiem ma do czynienia, a nie czy to jest Polak bądź Niemiec. I właśnie tak przynajmniej chrześcijanin powinien patrzeć na ludzi. Tyle dygresji, która wydała mi się w tym temacie na miejscu, bo to politycy doprawadzają do nieszczęść, do wojen, a nie narody. Potem na frontach giną młodzi ludzie. Ojcowie, bracia, synowie.
Szabla wuja Leona
Kiedy za młodu jak nieraz udałem się do przydomowej szopy, aby narąbać drzewa i nabrać węgla do wiader, postanowiłem jakoś zracjonalizować sobie pracę i przemieścić tradycyjnie leżący w jednym kącie węgiel w inne miejsce, by mieć więcej placu na rąbanie drwa.. Pod koniec roboty ze zdumieniem odkryłem szablę oficerską. Pochwa niestety się rozleciała. Była to biała paradna broń mego wuja Leona, o której ktoś chyba zapomniał. Kilkanaście lat później znalazłem patent oficerski nr. 12775 wuja Leona z 1936 r. Wcześniej w innej szopie znalazłem bagnet, który na pamiątkę z Anglii przywiózł mój ojciec. Ojciec służył w żandarmerii. Najpierw jeździł konno. Miał czarnego ogiera o imieniu nomen omen Devil. Potem przesiadł się na amerykańskiego Indiana. Szabla służyła jako rekwizyt w niejednym przedstawieniu. Ornamentowana, z napisem „Bóg Honor Ojczyzna".
Kiedy za młodu jak nieraz udałem się do przydomowej szopy, aby narąbać drzewa i nabrać węgla do wiader, postanowiłem jakoś zracjonalizować sobie pracę i przemieścić tradycyjnie leżący w jednym kącie węgiel w inne miejsce, by mieć więcej placu na rąbanie drwa.. Pod koniec roboty ze zdumieniem odkryłem szablę oficerską. Pochwa niestety się rozleciała. Była to biała paradna broń mego wuja Leona, o której ktoś chyba zapomniał. Kilkanaście lat później znalazłem patent oficerski nr. 12775 wuja Leona z 1936 r. Wcześniej w innej szopie znalazłem bagnet, który na pamiątkę z Anglii przywiózł mój ojciec. Ojciec służył w żandarmerii. Najpierw jeździł konno. Miał czarnego ogiera o imieniu nomen omen Devil. Potem przesiadł się na amerykańskiego Indiana. Szabla służyła jako rekwizyt w niejednym przedstawieniu. Ornamentowana, z napisem „Bóg Honor Ojczyzna".
Rybniczan losy wojenne
Pani Eugenia Malik wspominała ojca patrząc na zdjęcia z poligonu w Biedrusku, gdzie w 1931 przebywał Alfons Płaczek. Natomiast pani Urszula Nosiadek wspominała swego ojca Jana Wieczorka, który w 1920 był uczestnikiem bitwy warszawskiej czyli Cudu nad Wisłą. Innym uczestnikiem tej wojny z bolszewizmem był Jan Kuczera - hallerczyk, potem policjant w Żorach. Zabity w Ostaszkowie. Także Karol Liszka, późniejszy pracownik Sądu Powiatowego w Rybniku był żołnierzem gen. Hallera. Innym uczestnikiem wojny 1920 roku był hallerczyk Brunon Ochojski. Zamordowany w Dachau. Ojciec pani Marty Stronczek z domu Holisz widoczny jest na zdjęciu jako legionista w Cieszynie po starciu z armią czechosłowacką w walce o Skoczów. Wielu było żołnierzy z Rybnika lub przynajmniej mocno związanych z naszym miastem. Nieraz byli to synowie znanych rybnickich postaci jak Lech Biały, oficer artylerii. Męczony w Starobielsku i Charkowie. Zamordowany w 1940. Polscy żołnierze, wychowani i wyszkoleni w II Rzeczpospolitej najlepiej sprawdzili się w czasie następnego konfliktu światowego. A również z Rybnika byli to nie tylko przedstawiciele wojsk lądowych, ale i marynarki wojennej oraz lotnictwa. A maturzysta rybnicki z 1914 Józef Gawlina został w 1933 mianowany przez Piusa XI biskupem polowym Wojska Polskiego. Rybnicki franciszkanin Bogumił Palla był kapelanem III batalionu Strzelców Karpackich. Uczestniczył w walkach o Tobruk. Pierwsi jednak żołnierze za ojczyznę polegli już w okresie powstań, jak Walter Larysz, który poległ na samym początku III powstania śląskiego. Droga niejednego Ślązaka do polskiej armii w czasie II wojny wiodła przez Wehrmacht.
Mieszkańcy pamiętają batalion
Przed wojną stacjonował w Rybniku batalion 75 pułku piechoty z Chorzowa (dowódcą. I kompanii był kpt. Jan Kotucz). Znane są przede wszystkim jego kwatery przy ul. Gliwickiej, mniej te przy ul. Mikołowskiej. Pani Elżbieta Krupa, mieszkająca przy ulicy Strzeleckiej opowiadała mi jak o wczesnym poranku dało się słyszeć od strony Gliwickiej żołnierski śpiew: „Kiedy ranne wstają zorze", a wieczorem „Wszystkie nasze dzienne sprawy". Oficerowie zresztą kwaterowali w sąsiedztwie u Piotra Korgula, szwagra pani Elżbiety. Ordynansi wozili zimą sankami zaprzegniętymi w bernardyny dziatwę aż do szkoły „1" obok kościoła Matki Boskiej Bolesnej (Stary Kościół). Pani Krupa pamięta odgłosy ćwiczeń jakie odbywały się za Rudą. Pani Aleksandra Majewska przypomina sobie przemarsze żołnierzy, wracających z manewrów nad Rudą, gdy od strony Gliwickiej wchodzili na Plac Wolności i szli w stronę 3 Maja. Ich droga, jak wspominał pan Tadeusz Androsz kończyła się w parku „Polonii". Tu zapatrzeni chłopcy słuchali żołnierzy grających i śpiewających na stopniach tego lokalu. Pan Emil Stronczek opowiedział o uczestnictwie pododdziałów rybnickiego garnizonu w uroczystych mszach św. w Nowym Kościele. Do naszej dzisiejszej bazyliki (która wg. jednych danych mogła pomieścić 7000 ludzi, wg. innych aż 10000) wchodziły dwie kompanie. Kościół drżał pod butami podzelowanych żołnierskich butów. Jedna kompania na lewo, druga na prawo. Prowadzący żołnierzy oficerowie zajmowali pierwsze ławki. Ten opis - jak filmowe sceny - przypomniał mi z miejsca „Kopernika" Petelskiego i monumentalne wejście rycerstwa po śmierci Kazimierza Jagiellończyka albo przejmujące wejście husarii pod wodzą hetmana Sobieskiego na pożegnanie małego rycerza w obrazie Hoffmana.
Pani Eugenia Malik wspominała ojca patrząc na zdjęcia z poligonu w Biedrusku, gdzie w 1931 przebywał Alfons Płaczek. Natomiast pani Urszula Nosiadek wspominała swego ojca Jana Wieczorka, który w 1920 był uczestnikiem bitwy warszawskiej czyli Cudu nad Wisłą. Innym uczestnikiem tej wojny z bolszewizmem był Jan Kuczera - hallerczyk, potem policjant w Żorach. Zabity w Ostaszkowie. Także Karol Liszka, późniejszy pracownik Sądu Powiatowego w Rybniku był żołnierzem gen. Hallera. Innym uczestnikiem wojny 1920 roku był hallerczyk Brunon Ochojski. Zamordowany w Dachau. Ojciec pani Marty Stronczek z domu Holisz widoczny jest na zdjęciu jako legionista w Cieszynie po starciu z armią czechosłowacką w walce o Skoczów. Wielu było żołnierzy z Rybnika lub przynajmniej mocno związanych z naszym miastem. Nieraz byli to synowie znanych rybnickich postaci jak Lech Biały, oficer artylerii. Męczony w Starobielsku i Charkowie. Zamordowany w 1940. Polscy żołnierze, wychowani i wyszkoleni w II Rzeczpospolitej najlepiej sprawdzili się w czasie następnego konfliktu światowego. A również z Rybnika byli to nie tylko przedstawiciele wojsk lądowych, ale i marynarki wojennej oraz lotnictwa. A maturzysta rybnicki z 1914 Józef Gawlina został w 1933 mianowany przez Piusa XI biskupem polowym Wojska Polskiego. Rybnicki franciszkanin Bogumił Palla był kapelanem III batalionu Strzelców Karpackich. Uczestniczył w walkach o Tobruk. Pierwsi jednak żołnierze za ojczyznę polegli już w okresie powstań, jak Walter Larysz, który poległ na samym początku III powstania śląskiego. Droga niejednego Ślązaka do polskiej armii w czasie II wojny wiodła przez Wehrmacht.
Mieszkańcy pamiętają batalion
Przed wojną stacjonował w Rybniku batalion 75 pułku piechoty z Chorzowa (dowódcą. I kompanii był kpt. Jan Kotucz). Znane są przede wszystkim jego kwatery przy ul. Gliwickiej, mniej te przy ul. Mikołowskiej. Pani Elżbieta Krupa, mieszkająca przy ulicy Strzeleckiej opowiadała mi jak o wczesnym poranku dało się słyszeć od strony Gliwickiej żołnierski śpiew: „Kiedy ranne wstają zorze", a wieczorem „Wszystkie nasze dzienne sprawy". Oficerowie zresztą kwaterowali w sąsiedztwie u Piotra Korgula, szwagra pani Elżbiety. Ordynansi wozili zimą sankami zaprzegniętymi w bernardyny dziatwę aż do szkoły „1" obok kościoła Matki Boskiej Bolesnej (Stary Kościół). Pani Krupa pamięta odgłosy ćwiczeń jakie odbywały się za Rudą. Pani Aleksandra Majewska przypomina sobie przemarsze żołnierzy, wracających z manewrów nad Rudą, gdy od strony Gliwickiej wchodzili na Plac Wolności i szli w stronę 3 Maja. Ich droga, jak wspominał pan Tadeusz Androsz kończyła się w parku „Polonii". Tu zapatrzeni chłopcy słuchali żołnierzy grających i śpiewających na stopniach tego lokalu. Pan Emil Stronczek opowiedział o uczestnictwie pododdziałów rybnickiego garnizonu w uroczystych mszach św. w Nowym Kościele. Do naszej dzisiejszej bazyliki (która wg. jednych danych mogła pomieścić 7000 ludzi, wg. innych aż 10000) wchodziły dwie kompanie. Kościół drżał pod butami podzelowanych żołnierskich butów. Jedna kompania na lewo, druga na prawo. Prowadzący żołnierzy oficerowie zajmowali pierwsze ławki. Ten opis - jak filmowe sceny - przypomniał mi z miejsca „Kopernika" Petelskiego i monumentalne wejście rycerstwa po śmierci Kazimierza Jagiellończyka albo przejmujące wejście husarii pod wodzą hetmana Sobieskiego na pożegnanie małego rycerza w obrazie Hoffmana.
Michał Palica