Rybnik w bieli
W przedwojennym Rybniku dzieciaki zjeżdżały sobie na sankach i nartach w samym środku miasta z górki gdzie dziś stoi teatr Ziemi Rybnickiej. Ruch samochodowy był minimalny, więc z „Gromnicówki” dzieci zjeżdżały na okrągło.
Zimy bywały kiedyś znacznie mocniejsze. Sam pamiętam, jak zmarznięte ręce wkładałem pod lecącą z kranu w kuchni zimną wodę (bo nie mieliśmy jescze gorącej) i wydawało mi się , że jest ciepła.
Albo jak smakowała szklanka zwykłej, ale gorącej herbaty na rudzkim lodowisku.Te wszyskie bałwany, górki z których się zjeżdżało: „Nowakówa”, „Pysznówa” itp. W domu z tamtych czasów pozostały jedynie narty z noskami. Pamiętam jak rodzice przed wyjazdem długo smarowali swe „dechy”.
W samym Rybniku wielu ludzi przed wojną, a nawet i potem jeździło na nartach po ulicach. Te same służyły jako zjazdowe i jako biegówki. Nieskomplikowane wiązania, kijki, ot i wszystko co było potrzebne do zimowego szczęścia. Liczne w Rybniku zamarznięte stawy pełne były naśladowców Sonji Henje. Nie było tylu wypadków, bo jako się rzekło, zima trzymała mocno, a tym samym tafla lodowa była znacznie bezpieczniejsza. Wystarczy powiedzieć, że urządzano na Rudzie wyścigi motocyklowe po lodzie. Później poznano w Rybniku hokej.
Najpopularniejsze były chyba biegi narciarskie za miasto – niczym odpowiednik letnich wypadów rowerowych. Oczywiście najłatwiej bylo przerzucić przez ramię łyżwy i udać się do najblikższego przymarzniętego kawałka wody, a tych w Rybniku rzecz jasna nie brakowało. Potem już tylko nałożyć łyżwy pod buty i dobrze przykręcić kluczykiem – korbką. Po paru godzinach po powrocie do domu miało się ochotę wyjeść całą spiżarnię.
Widok biegających po ulicach Rybnika narciarzy był czymś zupełnie normalnym. Biegano jednak głównie w okolicach Rudy. Sensację zaś wzbudziły jazdy na nartach za motocyklem. Organizowano biegi nocne (tzw. gwiaździste), biegi z pochodniami ulicą Gliwicką. W Rybniku istniała filia Śląskiego Klubu Narciarskiego (liczyła ponad 70 osób) z siedzibą na Paruszowcu (Huta Silesia). Na Kozich Górkach od lat 30-tych zaczęły się kursy narciarskie. A chlubę miastu przyniosło w 1937 wicemistrzostwo Polski w slalomie rybnickiej nauczycielki wf Zofii Musiolik.
Z pewnością zimy przed wojną (jak i co najmniej 20 lat po wojnie) bywały na ogół ostre. Zdarzały się jednak i bardzo ostre. Jedną z takich zim opisuje w swej ciepłej, bardzo śląskiej, wspomnieniowej książce Stefania Łabaj. Mądra to książeczka czasem budzi smutne, głębokie refleksje, czasem wywołuje uśmiech, a nawet szczery śmiech. Oczywiście zdarzały się anomalie, że w lutym była wiosna, a na Wielkanoc szturmowała zima, ale zdarzało się to niezwykle rzadko, rzec by można, że wyjątek potwierdzał regułę. Zima np. 1929/1930 była niezwykle ostra. Oto co pisze Stefania Łabaj: „...w domu było zawsze zimno. Kupiono od sąsiadów słomy do okrycia skrzyni z ziemniakami i warzywami, żeby nie zmarzły. Mrozy 10 – 15 stopniowe trzymały od połowy grudnia i spadł obfity śnieg. Po nowym roku i przez część lutego 1930 roku temperatura spadła nawet do 30 stopni z kreskami. Zamknięto szkoły. Śnieg sypał tak obficie, że trzeba było dwa razy dziennie odmiatać ścieżki w obejściu oraz na długości swojej posesji – drogę do miasta. Wtedy jeszcze nie było pługów do odśnieżania w Rybniku. Pierwszy widziałam zimą 1940/41, która była nie mniej mroźna, od tej sprzed dziesięciu lat. Wymarzło wtedy wiele drzew i krzewów owocowych.” Jak widać jednak na przedwojennych „zimowych” zdjęciach rybniczanie byli zimą najczęściej uśmiechnięci.
Michał Palica