Jak sobie radca poradził z kryzysem
Witold Raszyński znalazł sposób na kryzys. Mimo że nie ma już prawa posługiwać się tytułem radcy prawnego, nadal świadczy swoje usługi, bynajmniej nie za grosze. Państwo P. oskarżają go o oszustwo i wyłudzenie 3 tysięcy złotych. Chcą, by sprawą zajął się sąd. Oszukanych klientów „radcy” może być więcej.
Nasi czytelnicy poprosili nas o sprawdzenie Witolda Raszyńskiego, do którego zgłosili się pół roku temu po pomoc.
Ten dotychczas niewiele załatwił w ich sprawie, za to brał sporo pieniędzy. Sprawdziliśmy, Raszyński nie ma już prawa posługiwać się tytułem radcy prawnego. Państwo P. i Tadeusz Dybała, rybnicki społecznik, oskarżają go o wyłudzenie i oszustwo. Są przekonani, że ofiar fałszywego radcy może być więcej.
Nie ma prawa
– W Polsce jest 25 tysięcy radców prawnych i takie osoby też się niestety zdarzają. Jeśli ten pan nie widnieje na liście Krajowej Izby Radców Prawnych, nie ma prawa do wykonywania zawodu – informuje Krzysztof Mering, dyrektor biura prasowego KIRP. Zygmunta Raszyńskiego nie ma na oficjalnej liście, zamieszczonej w internecie. Dla pewności zadzwoniliśmy do okręgowej izby w Katowicach. I tam sekretariat nie znalazł jego nazwiska w swoich dokumentach. To oznacza, że jeśli Raszyński posługuje się tytułem radcy i bierze za to pieniądze, sprawa powinna trafić do prokuratury.
Potrzebowaliśmy pomocy
Na wielu stronach internetowych Raszyński oferuje swoje usługi jako radca prawny. Są adresy biur, numery telefonów, są również byli klienci. Część z nich twierdzi, że została oszukana. – Kupiliśmy od skarbu państwa małą działkę. Teren należał kiedyś do sąsiadów, więc powstał między nami spór. Straszyli nas sądami, raz nawet policja przyjechała, potrzebowaliśmy pomocy. Poszliśmy do niego w listopadzie. Znałam go z widzenia. Wydawało mi się, że wiem, z kim mam do czynienia – mówi ze smutkiem zawiedziona Aleksandra P., która pragnie wraz z mężem pozostać anonimowa.
Trzy tysiące się uzbierało
Od samego początku współpraca państwa P. z „radcą prawnym” układała się w dość dziwny sposób. – Nie powiedział ile to będzie kosztowało. Działał inaczej. Raz przyszedł i powiedział, że jedzie do Katowic, do wojewody, po jakąś decyzję, która potwierdzi legalność sprzedaży naszej działki. Zażyczył sobie 1000 złotych, że niby tyle ten dokument kosztuje. No i 250 za benzynę. Innym razem chciał jeszcze 100, potem 150... i tak się uzbierało 3 tysiące złotych! – załamuje ręce pani Aleksandra. Jej mąż poznał się na nim pierwszy. – Cały czas twierdził, że wszystko sprawdził, załatwił. Nie pokazał nam jednak żadnych dokumentów, dowodów. Nie kleiło nam się to. Pewnego razu zażądałem, by jechać z nim. Musiał niby coś załatwić w Bielsku. Kazał czekać w aucie, po czym przyszedł i powiedział, że załatwione. Po to tam jechałem? – pyta zbulwersowany unikami radcy Henryk P.
Nie radca a bajkopisarz
Sprawa wyszła na jaw przypadkiem. – Namawiał nas do założenia przeciwko sąsiadom sprawy w prokuraturze. W ogóle wiele nowych rzeczy wymyślał. Że to trzeba zrobić, tamto. Pewnego razu przypadkowo dowiedziałam się od jednej pani komornik, która miała rzekomo działać w naszej sprawie, że ta nie miała żadnego kontaktu z Raszyńskim! Bajki nam opowiadał. Mało tego, powiedziała nam, że on już nie jest żadnym radcą – opowiada o odkryciu przykrej prawdy pani Aleksandra. Państwo P. już od dłuższego czasu domagają się spotkania. Bezskutecznie. – Zbywa nas z dnia na dzień. Wciąż tylko jutro, za tydzień... – mówi zdenerwowany pan Henryk. Również w ubiegłym tygodniu miało się odbyć spotkanie. Oczywiście odwołał je i tym razem.
Przyłapany
– Zaczęliśmy sobie sami tę sprawę załatwiać. I tak okazało się, że kupiliśmy naszą ziemię legalnie i działka jest już teraz nasza. Dużo pomógł nam w tym pan Tadeusz Dybała, o którym przeczytaliśmy kiedyś w gazecie – mówi z wdzięcznością pani Aleksandra. Pan Tadeusz sprawą się zainteresował. – Zaczęliśmy jeździć jego śladami, sprawdzać, co on rzeczywiście załatwił. Okazało się, że nic, a pieniądze oczywiście brał! – opowiada oburzony Dybała, który postanowił przyłapać radcę na gorącym uczynku. – Skontaktowałem się z nim w sprawie problemów z wykupem mieszkania komunalnego. Chwalił się swoimi kontaktami w urzędzie wojewódzkim. Ale papierów w mojej sprawie w ogóle nie czytał! Przerzucił je tylko i stwierdził, że będzie to kosztowało 1000 złotych – relacjonuje i włącza nagrania, które sporządził z tego spotkania. „300 złotych zaliczki, reszta po załatwieniu tematu. Muszę mieć na benzynę itd.” – słyszymy z głośników dyktafonu. Zadzwoniliśmy do Zygmunta Raszyńskiego. Ten potwierdził, że jest radcą prawnym. Zmienił zdanie dopiero wtedy, gdy go poinformowaliśmy o zarzutach, jakie stawiają mu jego klienci.
Rozmowa telefoniczna
TR: Dzień dobry, czy to radca prawny Witold Raszyński?
Witold Raszyński: Tak, dzień dobry.
TR: Dzień dobry, czy to radca prawny Witold Raszyński?
Witold Raszyński: Tak, dzień dobry.
TR: Nasi czytelnicy zgłosili się do nas ze skargą na pana. Mieli paść ofiarą oszustwa. Czy świadczy pan swoje usługi jako radca prawny? Bo pana nazwisko nie widnieje na liście Krajowej Izby Radców Prawnych...
W. R.: Nie posługuję się już tym tytułem od roku (za wyjątkiem rozmów telefonicznych? – red.). Wykreśliłem się z izby ze względu na to, że zbliżam się do emerytury. Nie mam też już żadnych klientów.
W. R.: Nie posługuję się już tym tytułem od roku (za wyjątkiem rozmów telefonicznych? – red.). Wykreśliłem się z izby ze względu na to, że zbliżam się do emerytury. Nie mam też już żadnych klientów.
TR: Żadnych? Nasi czytelnicy twierdzą, że są pana aktualnymi klientami...
W. R.: Zagalopowałem się, jadę właśnie samochodem. Kończę sprawy dwóch osób, które zgłosiły się do mnie półtorej, może dwa lata temu (państwo P. zgłosili się po pomoc w listopadzie ubiegłego roku – red.).
W. R.: Zagalopowałem się, jadę właśnie samochodem. Kończę sprawy dwóch osób, które zgłosiły się do mnie półtorej, może dwa lata temu (państwo P. zgłosili się po pomoc w listopadzie ubiegłego roku – red.).
Krystian Szytenhelm