Nawet z teściową, byle by nie z bronią
Kasjer walutowy: ciekawy zawód, ale bez przyszłości?
Bożena Węglarz, właściciel kantoru na rynku, opowiada o swojej pracy. Napad zdarzył jej się na szczęście tylko raz, klienci natomiast bardzo lubią się targować. Przychodzą z różnymi kwotami. – Nie możemy wymienić więcej jak 20 tysięcy euro. A najmniej... nie grymasimy na żadną ilość. Jak przychodzi klient na kacu z 5 koronami, bo na coś tam mu zabrakło, też kupujemy – śmieje się.
Wszędzie zakazy a u nas wolno
Nie ma dnia, by w kantorze nie dochodziło do stanowczego targowania się. – To nie jest łatwy rynek, trzeba mieć wyczucie. Ludzie chodzą po kantorach i sprawdzają kursy. Ale nie możemy przecież przekraczać granic opłacalności, więc ceny są podobne. Stąd bardzo ważny jest klimat, osobowość kasjera. No i my mamy na przykład taką kartkę na drzwiach, na którą bardzo wielu reaguje uśmiechem czy żartem. Wszędzie są zakazy, a my akurat informujemy, że tutaj można wchodzić z psem, lodami... no może jedynie z bronią nie, hah. Klienci natomiast dopisali jeszcze do tej kartki zezwolenie na kochanka i teściową! – opowiada o swoim kontakcie z klientami pani Bożena.
Napad amatora
Ale nie zawsze jest tak do śmiechu. Wprawdzie w Rybniku mało kiedy dochodzi do poważniejszych zajść, to jednak pani Bożena dobrze pamięta chwile grozy, na które narażony jest każdy kasjer. – Byłam akurat na zapleczu. Facet podszedł do okienka, chwycił za ubranie i wyciągnął „przedmiot przypominający broń”, jak mówią policjanci. Uderzył mnie w tył głowy, a gdy zaczęłam krzyczeć i ktoś przybiegł, ten człowiek uciekł. Na szczęście był to więc amator. Policja go nie złapała – opowiada o wypadku sprzed kilku lat.
A w kieszeni ma...
Na szczęście to rzadkość. Do kantoru przychodzą nie bandyci, a klienci. A ci jak się zachowują? Można rozpoznać, ile chcą wymienić? – Kasa to kasa, więc gdy klient wchodzi, najpierw widzi kasjerkę. Dopiero po transakcji zaczynamy rozmawiać, czasem i godzinę. A to o rodzinie, to o problemach w pracy. Wcześniej jednak trudno poznać, co i ile klient przynosi. Ubiór czy sposób wysławiania się tego nie zdradzą. Czasem ktoś nie wygląda, by miał w kieszeni 5 zł, a tu wyciąga nagle kilkanaście tysięcy... No może udaje mi się czasem wskazać człowieka zasobnego. Dla niego zazwyczaj każda cena jest zbyt niska. Ale tak naprawdę nie ma jakichś żelaznych reguł – tłumaczy. Jest też cała masa tych, którzy szukają porady: co wymienić, kiedy. – Często wtedy mówię: szklana kula do wróżenia mi się strzaskała, nie wiem. Bo i skąd miałabym wiedzieć, jak te kursy pójdą? Oczywiście czytamy analizy, ale na 10 aż 7 okazuje się mylnych – nie chce wprowadzać w błąd swoich klientów pani Bożena.
Euro zniszczy kantory
– Siedzę w tym już 16 lat, pieniądz to dla mnie towar. Ale to nie jest tak, że już jako mała dziewczynka bawiłam się pieniążkami. Nie pochodzę też z zamożnej rodziny. Po prostu mąż mnie w to wrobił! – śmieje się pani Bożena, której mąż jako jeden z pierwszych w Rybniku zakładał kantor. Ten ciekawy zawód jednak najprawdopodobniej nie ma przyszłości. Jedna waluta na terenie Unii Europejskiej dla wielu ludzi z tej branży oznacza koniec biznesu. – Ludzie najczęściej wymieniają euro, potem funt... kiedyś się mówiło, że „dolar to dolar”, ale uważa się go już za żelazną walutę. Najmniej popularna jest Japonia, Rumunia i Australia. Gdy wejdzie do nas euro, wiele kantorów będzie się zamykało. Obrót innymi walutami jest zbyt mały, by się z tego utrzymać – tłumaczy pani Bożena i patrzy na wejście Polski do strefy euro z obawą. A ma wobec tego obiekcje nie tylko ze względu na swój biznes. – Gdy przyjeżdżają obcokrajowcy, przestrzegają przed wprowadzeniem euro. Niemcy, Francuzi... wszyscy żałują, że stracili swoją walutę. I nie chodzi jedynie o obniżenie stopy życia, ale i o sentyment – wskazuje na wartość narodowej waluty pani Węglarz.
Krystian Szytenhelm