(Pół)wieczny przystanek, którego nie ma
Rybnik buduje kanalizację, nie ma więc pieniędzy na jakieś tam przystanki autobusowe.
Mieszkańcy Gotartowic od ponad 40 lat domagają się przystanku autobusowego. Włodarze za każdym razem obiecywali, a więc najprawdopodobniej i rozumieli, że ten jest niezbędny nie tylko dla zaspokojenia ważnej potrzeby komunikacyjnej mieszkańców, ale i ze względu na ich bezpieczeństwo. Ostatnio przyszła kolejna odmowna odpowiedź. Powód? Rybnika nie stać, bo przecież buduje kanalizację!
40 lat minęło...
Nie trzeba było wiele czasu, by na spotkanie z naszym dziennikarzem w Gotartowicach przyszło grubo ponad 20 osób. Nic dziwnego, bo cała okolica jest żywo zainteresowana tematem przystanku autobusowego przy ulicy Gotartowickiej 66. – Zapłocie jest najbardziej zabudowanym terenem w Gotartowicach, a odległość między dwoma przystankami wynosi 2200 metrów. No i jeszcze taka górka do pokonania! Złożyliśmy kolejny już wniosek, by w połowie drogi, przy numerze 66, zrobili zatoczkę. Niedawno otrzymaliśmy decyzję. Niestety: znów odmowną – żali się Leszek Kuśka, przewodniczący zarządu dzielnicy. Mowa o kolejnym wniosku, bo tak naprawdę temat przystanku przy ulicy Gotartowickiej bynajmniej nie jest czymś nowym. Ba, jeszcze trochę i obietnice jego postawienia sięgną szlachetnego półwiecza! – Mój ojciec, Alojzy Pawela, walczył o ten przystanek ponad 40 lat temu. Już wtedy kończyło się tylko na obietnicach. Teraz mi powiedział, że ma kłopoty z chodzeniem i w zasadzie to ten przystanek potrzebny mu już nie jest – opowiada o zawiedzionych nadziejach swojego ojca Agnieszka Kaplik.
Przystanek jak kiełbasa
To pół wieku temu. A z najświeższych przyrzeczeń włodarzy? Jak mówi Kuśka, prezydent obiecywał już kilka razy, ale przystanku jak nie było, tak nie ma. Nadzieje mieszkańców zapłonęły ponownie podczas tegorocznego spotkania sprawozdawczego rady dzielnicy. Obecny na nim Adam Fudali najpierw wysłuchał wszystkich skarg i postulatów. Jak na wielu takich spotkaniach, twierdził, że idzie kryzys i wiele zadań miasto wykonać nie może. Sprawą przystanku autobusowego obiecał się jednak zająć. – Inspektorzy byli u nas na wizji dwa razy. Chcieliśmy ten przystanek najpierw w innym miejscu, ale wniosku nie zatwierdzono ze względów bezpieczeństwa. Teraz odmawiają z powodu kosztów – załamuje ręce Kuśka. „Budowa zatoki autobusowej wymaga opracowania projektu budowlanego oraz dokonania wycinki istniejącego drzewostanu, likwidacji fragmentu rowu odwadniającego i zastąpienie go kanalizacją deszczową. Dodatkowo konieczne może stać się nabycie terenów od osób prywatnych” – czytamy w odmownej decyzji. Urzędnicy wycenili, że może to kosztować 400 tysięcy złotych! A jeśli tak, to w związku z budową kanalizacji, miasto nie może sobie na taki wydatek pozwolić. Mieszkańcy stracili już nadzieję, że obietnica przystanku kiedykolwiek się spełni. – Następna kiełbasa wyborcza będzie dopiero za rok – nie ma złudzeń Weronika Kubies. Niektórzy kierowcy autobusów mają na szczęście więcej zrozumienia. – Jeżdżę prywatnym autokarem wraz z 20, 30 starszymi i niepełnosprawnymi ludźmi do kościoła. Przystanku nie ma, ale zawsze się tutaj zatrzymujemy na wjeździe do takiej bocznej uliczki. Oczywiście: nielegalnie – zdradza Magdalena Dziwoki.
Niebezpiecznie
To jednak rzadkość. Najczęściej trzeba po prostu iść na jeden z dwóch bardzo od siebie oddalonych przystanków. A to w realiach ulicy Gotartowickiej bardzo niebezpieczne. – Uczę w gimnazjum i wiem, że dzieci boją się tędy chodzić, tak bardzo jest niebezpiecznie. Moją córkę raz nawet pogonili, tam, koło cmentarza (idąc w górę ulicy Gotartowickiej – red.). A jak idziemy w drugą stronę, mamy wąski chodnik, zarośnięty, a w dodatku zimą nieodśnieżony, musimy chodzić drogą. Kierowcy na nas trąbią, ale co mamy zrobić? – pyta zrozpaczona Bernadeta Piechoczek. To samo mówią inni. – Chodnik ma kilkadziesiąt centymetrów szerokości, a w jednym miejscu dom tak wychodzi blisko ulicy, że zostaje tylko sam krawężnik! Chodzą tędy dzieci, matki z przedszkolakami, ludzie starsi... – wymienia zaniepokojony Damian Kuś. A tymczasem Gotartowicka znana jest kierowcom jako ładna prosta do śmigania. Przewodniczący zarządu w odmownej decyzji miasta widzi nie tylko igranie z bezpieczeństwem, ale i kolejny dowód na to, że władze kompletnie o tej dzielnicy zapomniały. – Czekamy tutaj na jakąkolwiek inwestycję. Od 4 lat do budżetu miasta nic dla Gotartowic nie wpisano. Dopiero ostatnio, w trosce o bezpieczeństwo, zrobią nam remont wejścia do szkoły. Domagamy się teraz zrealizowania takich najbardziej podstawowych potrzeb mieszkańców, jak ten przystanek autobusowy – mówi zdecydowanie Kuśka.
Krystian Szytenhelm