Mieszkać z dziurą nad głową
Mieszkańcy kamienicy przy ul. Kochanowskiego trzy tygodnie czekali na załatanie dziury w dachu.
Najpierw musieli uciekać z mieszkań przed ogniem, a potem przez trzy tygodnie z obawą pokonywali drogę do własnych mieszkań.
Część mieszkańców popularnego Apostoloka w Czuchowie, żeby zobaczyć niebo nie musiała wychodzić z domu. Wystarczyło otworzyć drzwi na klatkę schodową i popatrzeć w górę. – A tam wielka dziura. Dokładnie nad klatką schodową i gołe niebo. Do własnych mieszkań wchodziliśmy ze strachem, żeby przypadkiem nie oberwać czymś po głowie –mówi Edward Jaworski, jeden z mieszkańców. Atrakcja w dachu, to pozostałość po pożarze jaki z końcem października wybuchł w budynku. Strażacy ogień ugasili, rozebrali to, co groziło zawaleniem. Reszta należała już do zarządcy czyli Zakładu Gospodarki Mieszkaniowej. Jak zapewnia jego szef Marian Uherek, dach od razu został zabezpieczony folią przed opadami. Na drugi dzień z kolei tę część budynku, w której doszło do pożaru pracownicy ZGM zabezpieczyli pod kątem bezpieczeństwa mieszkańców. Ci ostatni przyznają, że faktycznie dziurę zatkano. – Przykryli ją folią i to było całe zabezpieczenie. Potem przez całe tygodnie już nikt się nie pokazał –stwierdza Jaworski. Parę dni później przyszły silne wichury, zerwały folię, która aż do 16 listopada dyndała sobie z dachu. Jak mówią mieszkańcy, choć deszcz, który padał przez kilka kolejnych dni zalewał klatkę schodową, nikogo to nie wzruszało. – Dzwoniliśmy, pytaliśmy co dalej. W odpowiedzi słyszeliśmy, że będą robić. Tylko nie sprecyzowali kiedy i dalej nic się nie działo. Na mówieniu się skończyło, a po klatce hulał wiatr, ludziom kapało na głowę – żali się Jaworski. Edward Jaworski w sprawie dziury w dachu był nawet u burmistrza, ale też nic nie wskórał. – Od nikogo niczego nie można się było dowiedzieć, kiedy w końcu to zrobią. Gdzie by nie dzwonić to nikt nic nie wiedział – dodaje Zygmunt Włodarczyk. 15 listopada Jaworski dopadł burmistrza na spotkaniu z mieszkańcami Czuchowa i w imieniu mieszkańców zapytał jak długo jeszcze będą musieli oglądać niebo od środka. W odpowiedzi usłyszał, że sprawa trochę potrwa. – Budynek jest ubezpieczony i ZGM czeka na ubezpieczyciela –tłumaczył Wiesław Janiszewski. I choć jeszcze 15 listopada wieczorem nic się nie dało zrobić, to dzień później rano na teren Apostoloka wjechały ekipy remontowe i zabrały się za naprawę dachu. Dyrektor Uhereh oznajmił nam, że z ubezpieczycielem problemu żadnego nie było. – Ubezpieczyciel nie wstrzymywał prac. Zrobiliśmy pełną dokumentację, szkody obfotografowaliśmy i skosztorysowaliśmy. Ponieważ straty wynosiły ponad 30 tys. zł trochę to trwało z uwagi na wybór firmy do wykonania tych robót – wyjaśnia. Mieszkańcy nie dociekają skąd nagle wzięła się ekipa remontowa na dachu, kiedy przez trzy tygodnie niczego i od nikogo nie mogli się doprosić. – Może to zbieg okoliczności, a może fakt, że 15 listopada burmistrz widział mnie jak po spotkaniu rozmawiałem z dziennikarzem? – pyta Jaworski. Bez względu na przyczynę pojawienia się ekipy w Apostoloku dyskusji nie podlega to, że jeśli w dachu jest dziura trzeba ją niezwłocznie załatać. W sytuacji kiedy ludziom może, lub leje się na głowę procedury należy albo przyspieszyć, albo pominąć. Człowiek powinien być ważniejszy od papierków. – Zakład Gospodarki Mieszkaniowej powinien sam wykazać trochę inicjatywy. Czemu zawsze chwytają się roboty dopiero wtedy jak o wszystkim powiadomi się prasę? – stwierdza Edward Jaworski.
(MS)