Historia Kamyczka
Pamiętam ten dom dość dobrze. Byłem tu z wizytą u dentysty, a potem kilka razy ze znajomymi wstąpiłem na zimne lane.
Znałem też z domowego archiwum, że Wojciech Kamyczek prowadził restaurację na ul. Żorskiej 17 (obecnie Powstańców Śląskich). Poza tym niewiele wówczas wiedziałem o przeszłości tego miejsca. Niedawno poznałem małżeństwo Piekiełków. Zarówno pani Renata – wnuczka właścicieli omawianej dziś przedwojennej posesji, jak jej mąż Andrzej są zaangażowani w historię domową. A ponadto co bardzo cieszy – ich wnuk.
Wojciech Kamyczek był rolnikiem. jako gospodarz posiadał rozległe pola w Chwałowicach. Urodził się 20.07.1894. Na Chwałowickiej prowadził restaurację. Po opisie państwa Piekiełków wnioskuję, że była to restauracja Ludwika Wróbla. Pasowałoby to również do w/w przedwojennej ulicy Żorskiej. Sprzedał swe chwałowickie posiadłości i wybudował charakterystyczny dom na skrzyżowaniu dzisiejszych ulic Prostej i Chwałowickiej. Wojciech jak niejeden prowadzący czyjś biznes zamarzył o własnym (np. Stachowski pracujący u Beygi). Do restauracji, którą umieścił w budynku sprowadził stosowny wystrój, wyposażenie, w tym zastawy, z których resztki ostały się u państwa Piekiełków. Oberżę – bo był to też rodzaj zajazdu prowadził z żoną Otylią z domu Waler. Pochodziła z Rydułtów. Urodziła się 19. 02. 1896. Zaś wspólny dom postawili na przełomie 1927/1928 roku. Budowniczym był Antoni Morawiec.
Miejsce wybrał doskonałe, co świadczy o zmyśle biznesowym Wojciecha Kamyczka. Zajazd stał bowiem na rogu ruchliwych traktów świerklanieckiego i chwałowickiego (ten odcinek był często zwany ulicą Koziegłowską. Ponadto bliskość dworca PKP oraz kilka pobliskich przedsiębiorstw gwarantowały stałą klientelę (głównie kolejarze). Furmani mieli osobne, mniejsze pomieszczenie dla konsumpcji. Pomieszcenia restauracyjne zajmowały cały parter. W lokalu dla lepszych gości postawiono wyściełane atłasem sofy. Dla tych, co „na krechę”, na kontuarze leżał zeszyt. Najczęściej za tyskie, bo właśnie książęcego browaru dystrybutorem był Kamyczek. Na zdjęciu na budynku widoczna jest tablica z reklamą piwa tyskiego. Na pierwszym i drugim piętrze znajdowały się mieszkania. Po wojnie miał tu gabinet dr Dyrgała. Za domem znajdowały się stajnie, a przed nim koryto dla koni. Pomiędzy stajnią a torami lśniła tafla stawu zwanego, jak zajazd, Kamyczkiem. Staw został zasypany po wojnie, prawdopodobnie jeszcze przed rokiem 1950.
Otylia i Wojciech byli zgodnym małżeństwem. On wesoły, w sprawach pracowniczych jednak wymagający. Jednak żona, jak to żona, czasem narzekała, że dla gości ma więcej czasu niż dla rodziny. Miał rodzeństwo: Jan (prowadził krawiectwo na Pl. Wolności), Ludwik, Waleska, Maria, Ludwina i Anna. Wojciech z Otylią mieli jedyną córkę Elżbietę, która wyszła za stomatologa Franciszka Dyrgałę. Ślub miał miejsce w grudniu 1943. Obydwoje zmarli tego samego roku w odstępie kilku miesięcy. Ich małżeństwo powołało na świat kolejne córki w rodzinie: Renatę i Ewę. Dopiero Ewa dorobiła się z mężem dwóch synów. Starsza siostra, Renata, z mężem Andrzejem mają dwie córki.
Wojciech w czasie wojny pracował jako kierowca PCK. Po wojnie zamknięto go w obozie świętochłowickim. Zapewne ten niesprawiedliwy los sprawił, iż pogodny, zdrowy człowiek zmarł przedwcześnie 29.05. 1947. Pochowany na rybnickim cmentarzu. Czerwoni bracia, aby jeszcze bardziej pognębić rodzinę Kamyczków zaanektowali po śmierci Wojciecha połowę domu należącą do niego. Połowa Otylii ocalała. Szczytem bezczelności peerelowskich władz (podobnie jak w przypadku rodziny Winklerów i wielu innych) było pobieranie od niej czynszu. Rodzina została zmuszona do wykupienia swojej własności! Otylia zmarła 05.08.1995 i spoczęła u boku męża.
Obecnie budynku już nie ma. Znajduje się tu stacja benzynowa jednego z wielkich koncernów. Pozostały jednak wspomnienia: Otylia była tęgą kobietą. Kiedyś doszło do ostrej scysji pomiędzy klientami. Pani Kamyczek bez trudu ich rozdzieliła. Jednak ci ludzie byli bardzo pamiętliwi i na drugi dzień z podbitym okiem można było zobaczyć... jej męża. Pewnego lata jego małżonka nie przestawała wypominać mężowi bezustanną pracę i brak wypoczynku. Pod presją, ostatecznie przyparty do muru Wojciech zapakował żonę z córką do swego peugota i pojechali do Sopotu. Wojciech miał jednak pewną „drobną słabostkę”. Kiedy więc pierwszej nocy wrócił z kasyna rodzinka musiała szybko się spakować i udać się w drogę powrotną do Rybnika. Szkoda, że nie wział książeczki czekowej, może nie uznawał takich form płatnośći jak np. dziś niektórzy kart kredytowych. Ciekawe jak długo musiał odrabiać swą “słabostkę” i czego słuchał w swym kabriolecie, gdy wracali do domu. Może “dociskał dechę”, bo i w domu szybciej, i wiatr potrafił skutecznie zagłuszać inne niż motoru dźwięki.
Michał Palica