Moje siedem cudów świata: Machu Picchu
Wspomnienia podróżnika.
Andrzej Kapłanek – inżynier, publicysta, prozaik, alpinista, żeglarz, podróżnik. W poszukiwaniu śladów dawnych kultur i zaginionych cywilizacji przemierzył Azję, Afrykę i Amerykę, podążając tropami archeologicznych zagadek, które pobudzają wyobraźnię, prowokują do tworzenia własnych hipotez i wywołują spory. Śledząc meandry ludzkich myśli, szuka odpowiedzi na wiele trudnych i niewygodnych dla „oficjalnej” nauki pytań. Jest autorem kilkunastu książek tłumaczonych na kilka języków europejskich (m.in.: „Tropami Synów Słońca”, „Eldorado – polowanie na legendę” oraz znakomitej biografii słynnego podróżnika „Pałkiewicz – droga odkrywcy”). Kontakt z podróżnikiem można nawiązać poprzez skrzynkę mejlową kaplanek@onet.pl
W poprzednim odcinku rozstałem się z czytelnikami TR na słynnym Szlaku Inków. Trzydniowy treking wśród niebotycznych andyjskich szczytów zakończyliśmy u bram Machu Picchu. W 1911 roku to „zapomniane” przez czas i ludzi miasto znalazło się na pierwszych stronach gazet, okrzyknięte archeologiczną sensacją.
Niezwykłe miasto czaruje od pierwszego wejrzenia. Pisałem o tym w jednej ze swych książek: „Jeśli są na świecie miejsca, na widok których opada przysłowiowa szczęka, to z całą pewnością Machu Picchu lokuje się w ścisłej czołówce. Pod moimi nogami, w siodle pomiędzy dwoma szczytami, leżał kamienny gród. Promienie słońca, które przed chwilą wyjrzało zza firany chmur, dodają każdej budowli niezwykłej plastyki. No i te kolory! Soczysta zieleń trawy przechodząca w głębokich cieniach w fiolet o różnym natężeniu i granatowoczarne skały(...). A nad tym wszystkim niebieskie niebo z przylepionymi „filmowymi” kłaczkami chmur. Widok wręcz nierealny, jakby dekoracja do fantastycznego filmu, zjawa jakaś, która za chwilę zniknie zdmuchnięta tą samą czarodziejską siłą, która powołała ją do życia.” (Andrzej Kapłanek, „Tropami Synów Słońca”)
Lecz na szczęście miasto nie jest fatamorganą. Istnieje naprawdę, choć przez kilkaset lat zazdrośnie strzegło swych tajemnic przed ludzkim okiem. By przekonać się o jego realności, wystarczy zejść kilkadziesiąt metrów w dół, wkroczyć w wąskie uliczki, pomiędzy filigranowe domki, na uprawne tarasy połączone setkami schodów. Tam, w dole, u podnóża góry wije się święta rzeka Inków – Urubamba. Z tej wysokości wygląda niczym zielona nitka, oplatająca z trzech stron na kształt fosy gigantyczny zamek. Lecz ten zamek nie potrzebował żadnych murów obronnych. Zadbała o to matka natura i oczywiście człowiek, budując osadę w miejscu nie mającym na pozór nic wspólnego z logiką i zdrowym rozsądkiem. Żaden dźwięk nie mąci ciszy. Cisza dostojna i poważna.
W centrum miasta wyrasta intrygujące wzgórze. Trzeba pokonać 64 stopnie wąziutkich schodów, aby dotrzeć do szczytowej platformy, gdzie tkwi kamień–zagadka, Intihuatana. W języku Indian Keczua nazwa ta oznacza „miejsce, gdzie przywiązuje się Słońce”. Kamienny gnomon na pierwszy rzut oka sprawia wrażenie wykutej w granicie awangardowej rzeźby Moora. Geometria fantazyjnie ukształtowanej skały tworzy przemyślną grę światła i cienia, której znaczenia do końca nie potrafimy zrozumieć. Intihuatanę uważa się za rodzaj zegara słonecznego, pomagającego określić czas przesilenia zimowego. Właśnie wtedy, gdy wydawało się, że Słońce chce opuścić śmiertelników, kapłan dokonywał symbolicznego przywiązania go złotym łańcuchem do odpowiedniego wypustu. Nie jest wiadome do końca, czy to nawiązujące do nazwy proste tłumaczenie, rozwiązuje wszystkie tajemnice intrygującego kamienia. Może mamy do czynienia z jakimś innym symbolem związanym z grą światła i cienia, a wyniesione wysoko pod chmury sanktuarium, pozwala odbierać Machu Picchu, jako miejsce przesycone wiedzą astralną, wpływającą na ludzkie sprawy. W religii Inków Słońce znajdowało się wszak na szczycie panteonu bóstw, a oni sami nazywali się Synami Słońca
Przy Świętym Placu posadowiono dwie wielkie budowle: Wielką Świątynię i Świątynię Trzech Okien. Pozostawione w masywnej ścianie otwory pozwalają spojrzeć na dolinę, na leżące naprzeciw górskie stromizny i błyszczące lodowce Vilcabamby. Poniżej półkolista Świątynia Słońca, nazwana tak z uwagi na uderzające podobieństwo do słynnej świątyni w Cuzco. Wszystkie te nazwy nie mają oczywiście żadnego związku z rzeczywistą funkcją tych budowli. Nadane jeszcze przez Binghama na zasadzie przypadkowych skojarzeń, przetrwały do dziś. Ściany Świątyni Słońca tworzy zamkniętą przestrzeń, w której znajduje się wierzchołek otoczonej szczególną czcią świętej skały. Znalezione ślady cyklicznego oddziaływania ognia pozwoliły wyciągnąć wniosek, że miejsce to było używane do składania ofiar.
Dziesiątki zagadek, frapujących tajemnic, wiele pytań. Czym było Machu Picchu? Kto i kiedy zbudował to podniebne miasto? Głowiło się nad tymi zagadnieniami wielu badaczy. W efekcie wzbogaciliśmy się o kolejne hipotezy, lecz wciąż brakuje odpowiedzi na fundamentalne pytania. Do dziś nie ma zgodności co do czasu powstania kompleksu, nie zgłębiono tajemnicy wznoszenia budowli z ogromnych bloków kamienia, stosowanych metod transportu ogromnych głazów z kamieniołomów położonych po przeciwnej stronie doliny, a potem wciągania ich na niebotyczną przełęcz. Nie wiemy, jak długo miejsce to było zamieszkane.
Pewnego dnia miasto umarło. Dżungla przykryła budowle, oferując im ciszę i zapomnienie. Nikt nie potrafi powiedzieć, dlaczego tak się stało, a kamienne ruiny wciąż milczą. Intrygują podróżników, którzy zjawiają się tu, zwabieni reklamowym hasłem: „Zdobądź miasto, którego nie odkrył Pizarro”. „Kiedy otwiera się przed nimi zapierająca dech panorama Machu Picchu – milkną przepojeni głębokim wzruszeniem. Milkną wobec tajemnicy emanującej z tych ruin. Milkną, zdając sobie sprawę, jak mało można wyrazić słowami” (Andrzej Kapłanek, „Tropami Synów Słońca”). Ja także mam problemy, ograniczany rozmiarami artykułu, by przekazać emocje, jakie towarzyszą mi przy każdej wizycie w tym kamiennym cudzie. Kogo zaciekawiłem, zaintrygowałem – zapraszam do przeczytania książki „Eldorado – polowanie na legendę”.
Andrzej Kapłanek