Wojna na pieczątki – czyli gdzie dostaniesz leki refundowane
Pan Eugeniusz został kilka dni temu wypisany ze Wojewódzkiego Szpitala Specjalistycznego nr 3 w Rybniku.
– Lekarz przepraszał, że musi wypisać mi recepty w ten sposób, jednak nie miał wyjścia – tłumaczy w rozmowie z naszym dziennikarzem. Lekarz tłumaczył także, że dla apteki tak naprawdę nie ma znaczenia, czy ta pieczątka jest, czy jej nie ma – i tak powinna przyjąć receptę i wydać lek po cenie po refundacji. Panu Eugeniuszowi udało się więc, mając na receptach niesławne już pieczątki „Refundacja do decyzji NFZ”, do apteki leki zakupić, tam jednak czuł się bardziej jak petent w urzędzie, a nie klient w sklepie.
Wojna urzędowa
Naczelna Rada Lekarska walczy z resortem zdrowia oraz Narodowym Funduszem Zdrowia o zmiany w tzw. ustawie refundacyjnej. Lekarzom chodzi dokładnie o zapis, który obarcza ich odpowiedzialnością za wypisanie recepty na lek refundowany komuś, komu ta refundacja się nie należy. Choć intencje NFZ i ministerstwa można zrozumieć – prymarnym celem była prawdopodobnie chęć zapanowania nad rynkiem leków refundowanych, większa kontrola nad ulgami i wydawaniem recept, to co z tej ustawy wyszło pokazuje, jak bardzo rozbieżne są interesy urzędników i pracowników służby zdrowia. Lekarze bowiem nie chcą być karani za coś, co de facto nie leży w ich obowiązkach. – Naszym zadaniem jest leczyć, nie kontrolować ubezpieczenia – zdają się mówić okręgowe izby lekarskie w całym kraju. A jest o co walczyć, bo za źle wypełnioną receptę bądź nieprawnie wydany lek refundowany grożą lekarzom kary i to niebagatelne – równowartość nienależnej refundacji wraz z odsetkami, co w niektórych przypadkach oznacza spłatę przynajmniej kilku tysięcy złotych.
Pieczątka odpowiedzią na wszystko
Pan Eugeniusz udał się do apteki w celu zakupienia leków. O dziwo, pierwsze, co kazano mu zrobić po odebraniu recepty w okienku, to wypisać stosowny dokument, który potwierdza, że pacjent jest ubezpieczony. Dopiero po złożeniu stosownego oświadczenia wydawane są leki po cenach refundowanych. Jak się okazuje, w naszym regionie wiele aptek w ten sposób się zabezpiecza. – Jak inaczej mamy mieć czyste ręce. Leki trzeba wydawać, a lekarze strajkują – tłumaczy jedna z aptekarek w aptece w Leszczynach. Protest pieczątkowy poparły nieoficjalnie niemal wszystkie okręgowe izby w kraju. Nie inaczej jest w Rybniku. – Każdy pacjent otrzymuje pieczątkę, nie ma wyjątków, choćbyśmy bardzo chcieli. Zmusza nas do tego sytuacja. Na szczęście rybnickie apteki nie robią większych problemów z przyjmowaniem tych recept – tłumaczy lekarz, którego spotykamy na oddziale wewnętrznym rybnickiej placówki. Faktycznie, znacząca większość aptek w regionie opieczątkowane recepty przyjmuje, jednak w zamian wymaga okazania dowodu na to, że klient faktycznie jest ubezpieczony – taki dokument wypełnić trzeba m.in. w sieci aptek Duos w gminie Czerwionka–Leszczyny. „Pochwalić się” ubezpieczeniem będziemy też musieli w sieci aptek „Pod Lwem” oraz w aptece „Damian” na ul. Raciborskiej. Jednym słowem, większe apteki i sieci przyjmować opieczętowanych recept się nie boją, mają jednak wymagania.
Między młotem a kowadłem
Trudno dziwić się resortowi zdrowia, który chce mieć większą kontrolę nad wydawaniem leków refundowanych, to w końcu kwestie oszczędnościowe. Nie sposób także nie przyznać racji Naczelnej Radzie Lekarskiej, której stanowisko jest jasne – jesteśmy lekarzami, nie urzędnikami. W zeszłą środę – 4 stycznia rozmowy na temat zażegnania pieczątkowego kryzysu spełzły na niczym, kilkugodzinne spotkanie przedstawicieli NRL z ministrem Arłukowiczem oraz Jackiem Paszkiewiczem, prezesem NFZ, nie przyniosły pożądanych rezultatów. A to oznacza, że póki co dalej musimy szukać aptek, w których otrzymamy lek po refundowanej cenie. Jakby problemów ze zdrowiem było mało.
(mark)
Nazwiska i imiona występujących w artykule osób podane zostały do wiadomości redakcji.