Samorządowcy rozprawiali o transporcie
Czwartkowe spotkanie samorządowców z regionu to być może zalążek „wspólnego biletu”.
Czwartkowe przedpołudnie, 16 lutego, upłynęło samorządowcom z naszego regionu – m.in. z Rybnika, Żor czy Rydułtów – na gorących rozmowach o przyszłości regionalnego transportu. Rozprawiano m.in. o planie transportowym na ten i kolejne lata, o strategiach transportowych w Polsce i u naszych zachodnich sąsiadów oraz o tym, co samorządy mogą zmienić, by i wilk był syty i owca cała, a więc by pasażer był zadowolony z usług transportowych, a połączenia były dla samorządów rentowne.
Polska to wciąż kraj socjalny
W roli eksperta w czwartkowe przedpołudnie wcielił się Bartosz Mazur, który m.in. brał udział w konsultacjach i tworzeniu ustawy o transporcie publicznym, ma za sobą rozliczne epizody w usługach transportowych, ale również w jednostkach samorządowych na szczeblu wojewódzkim. – Biorąc pod uwagę jedno z najważniejszych dla pasażerów zagadnień, a więc ulgi przewozowe, muszę stwierdzić, że Polska wciąż jest krajem socjalnym, do tego głupim – komentował Mazur. – Zamiast mądrze rozdzielać środki, my je po prostu rozdajemy, przez co wszystkie struktury w naszym kraju działają nieefektywnie – dodaje ekspert. Weźmy na przykład przejazdy ulgowe dla studentów. Mazur podkreślił, że na zachodzie stosuje się ulgi tylko dla studentów „sumiennych”. – Jeśli ktoś jest wiecznym studentem, dlaczego ma płacić mniej niż ci, którzy faktycznie studiują? Skoro ten pan się nie uczył, ewidentnie studentem być nie chce – mówił Bartosz Mazur. Zwrócił też uwagę na fakt, że ulgi szkolne na zachodzie obowiązują tylko w dni szkolne – w weekendy i wakacje więc taryfa dla uczniów i studentów jest taka sama jak dla obywateli bez ulg. – Skąd te rozwiązania? Okazuje się, że ludzie skłonni są zapłacić więcej za lepszą jakość usług i nie jest tak, że buntują się przeciw wysokim cenom, jeśli to, co dostają jest tej ceny warte – tłumaczył ekspert.
Prace nad „wspólnym biletem” trwają
Uczestnicząca w konferencji prezydent Joanna Kryszczyszyn nie ma wątpliwości, że wypracowanie wspólnego planu transportowego dla naszego regionu to tylko kwestia czasu. – Będzie to proces żmudny, niemniej jak najbardziej realny. Debata nad jednym biletem będzie pewnie trwać, jednak im wcześniej zabierzemy się za konkretne działania, tym szybciej dojdziemy do porozumienia – tłumaczy z-ca prezydenta ds. transportu publicznego. Kryszczyszyn tłumaczy również, że w dzisiejszych rozwiązaniach nie chodzi o to, by na granicy miast postawić wieżyczki, wydzielić granice i robić przesiadki. Warto zastanowić się nad wspólnymi rozwiązaniami, gdyż tylko tą drogą połączenia międzygminne będą rentowne. – Rybnik już teraz próbuje dogadywać się z poszczególnymi gminami i dopasowywać swoje możliwości transportowe do sąsiadów. Jeden, wspólnie wypracowany plan pozwoli pasażerom przede wszystkim efektywnie zarządzać swoim czasem. Dziś muszę sprawdzić, który autobus jedzie gdzie, ile kosztuje połączenie, gdzie muszę wysiąść i o której do jakiego autobusu wsiąść. Często panuje w tych rozkładach chaos. Idealną sytuacją jest ta, kiedy wiem, skąd i o której jedzie autobus w jakim kierunku i jestem pewna, że o godzinie przyjazdu na miejsce, będzie tam za chwilę kolejny, który zawiezie mnie dalej – tłumaczy Joanna Kryszczyszyn. Miasto planuje także powoli pewne zmiany w nazewnictwie i oznaczeniach rybnickich linii. Mogą pojawić się m.in. zmiany nazw przystanków, czy też – co często obserwowane jest w większych skupiskach miejskich i aglomeracjach – „metrowe” oznaczenie tras przejazdów. – Chcielibyśmy przyzwyczaić mieszkańców do traktowania transportu autobusowego niemal jak metra, stąd rozważaliśmy już kiedyś oznaczenia linii kolorami i ten temat nadal się przewija – komentuje Kryszczyszyn.
Jeśli samorządowcom uda się dojść do porozumienia w sprawie spójnego planu transportowego dla całego regionu, może się nagle okazać, że dojazd z Rybnika do Żor czy Raciborza przestanie być problemem, a będzie realną, bezpieczną i przyjemną alternatywą dla transportu samochodowego.
(mark)