Ćwierć wieku z Carrantuohill
Odsłona 6 – Drewniok.
Adam Drewniok – Drew – Prezes
– Z tej swojej muzyki to ty synku nie wyżyjesz! Zostanie ci chyba na koniec stanąć z gitarą na mieście i do kapelusza zbierać – mawiał ojciec do kilkunastoletniego syna, gdy ten zapamiętale brzdąkał na instrumencie. Niejako w odpowiedzi Adam pilnie się uczył, zdobył zawód i staranne wykształcenie (mgr prawa i administracji), zna języka angielski.
Prezesem nazwano go zanim jeszcze powstała agencja do obsługi zespołu. Od początku, obok Bogdana Wity, to Adam trzeźwą głową i wprawną ręką trzymał stery, odbierał i prowadził korespondencję, był twarzą i negocjatorem grupy. Potem jego rola przeobraziła się w czysto doradczą i wspomagającą Bogdana, dla którego do dziś jest nieodłącznym partnerem kolejnych projektów. Zresztą każdy z członków grupy ma swoje, służące wszystkim, pozakoncertowe obowiązki i zadania. Są jak idealnie zazębiające się tryby, dlatego – nie bez małych zgrzytnięć – tak się to od tylu lat kręci.
Niektóre cechy przypisane Skorpionom widać już po chwili rozmowy z Drew, mało jest bowiem ludzi równie dociekliwych, dokładnych i szczerych. Miłość do sportu Adam ma po ojcu. Nieżyjący już niestety Henryk Drewniok był znanym działaczem żużlowym w czasach światowych triumfów klubu Górnika i ROW. Stryj Karol Drewniok również pełnił wiele funkcji w klubie, w młodości sam uprawiał sport i gdyby nie wybuch wojny, to przy swojej sprawności i wzroście (190 cm) niechybnie zostałby wyczynowcem. Zamiast tego czas hekatomby lat 1939–45 spędził w mundurze najpierw niemieckiej, a w końcu po ucieczce w armii Andersa. Dziadek Alfons Drewniok (ojciec Henryka i Karola) był śląskim powstańcem spod Gliwic, skąd zawędrował za Polską do Rybnika. Zostawił cały dorobek życia, przenosząc się do starej „budy” na Smolnej, byle żyć w Polsce. Za polskość wylądował w obozach koncentracyjnych, z których cudem ocalał. Gdy wracał, to „w nagrodę” czerwonoarmiści skradli wszystko co miał – rower, wybili mu zęby i… raz na zawsze miłość do Kraju Rad. Inny Drewniok, pełen energii brat dziadka Alfonsa Robert organizował przed wojną w Rybniku walki z udziałem czarnoskórych bokserów. W czasie wojny wstąpił do AK, ps. Olek, aresztowany uciekł z Gestapo, brał udział w nieudanym zamachu na życie Hitlera, by w końcu zginąć w Powstaniu Warszawskim. Niezwykła, pełna dramaturgii jest saga rodu Drewnioków.
Geny muzyczne Adam ma po dziadkach ze strony mamy, sławnej malarki z Rybnika – piewczyni małej Ojczyzny. Dziadkowie prowadzili duży zajazd przy szosie Rybnickiej w Radlinie, znany jako „Barteczkowiec”, gdzie odbywały się przedstawienia teatralne, a nawet walki bokserskie. Sporo na ten temat wie zacna pani Kazimiera Drewniok–Woryna, mama basisty z Carrantuohill.
– Mój ojciec nie miał muzycznego wykształcenia, preferował skrzypce, ale potrafił zagrać na wszystkim. Na „Barteczkowcu” był przydrożny szynk – ale przede wszystkim sala z gustowną restauracją postawioną przez moich dziadków. Tam się normalnie koncertowało, siostry ojca grały profesjonalnie z nut, a ojciec z głowy. Grano Camermusic, były głośne w powiecie rybnickim bale. Grywał tam Knorkel Jazz Band. Śląsk był na topie, jeśli chodzi o muzykę. W Jastrzębiu był kurort, z całej Polski ważni ludzie tam zjeżdżali. Grał tam m.in. zespół Żydów, którzy mieli nuty bezpośrednio z Ameryki, z klasycznego repertuaru muzyki poważnej i jazzowej. Co grano w Ameryce, to bardzo szybko było u nas. Kolega mojego ojca przywoził nuty. W ten sposób „Barteczkowiec” był na bieżąco. Stał tam prawdziwy fortepian. Jak Ruscy weszli, to chcieli oczywiście go zabrać, jak wszystko co cenniejsze. Ojciec wtedy pokazał wielką odwagę – siadł i zaczął grać. Najpierw byli wściekli, ale ich nie słuchał, tylko grał i grał, aż w końcu dali za wygraną i sobie poszli. Tak swoim graniem mój tata uratował fortepian pod koniec wojny. W końcu kopalnia odkupiła majątek i rodzice przenieśli się do Jedłownika pod Wodzisławiem, a muzyka grana już była tylko rodzinnie – wspomina pani Kazia. Kuzynem dziadka Roberta z Jedłownika był sławny rybnicki olbrzym Leo Grabowski. O jego posturze i sile krążyły legendy. Z boksu go cofnęli, bo miał cios śmiertelny. Niedoszły bramkarz Górnika Radlin, siłacz na arenie, m.in. w warszawskim cyrku „Staniewski”, zapaśnik. Skoligacony rodzinnie z mamą Adama (brat szwagra) jest również, obchodzący 50–lecie działalności artystycznej sławny jazzman Lothar Dziwoki, zaczynający pod okiem legendarnego Czesława Gawlika w rybnickim Bombaju.
Basia, ukochana żona Adama, jest zapracowaną panią prokurator. Od dziewczęcych lat wpleciona w struktury Carrantuohill – kuzynka Darka Sojki, żona Adama, matka chrzestna córki Bogdana Wity – Hani. Na przestrzeni ośmiu lat Barbara urodziła dwie dziewczynki. Starsza Magdalena (jej matką chrzestną jest Mariola Wita) studiuje dietetykę na wydziale lekarskim UJ w Krakowie. Od dziecka udzielała się w chórach, zdobywała nagrody za wokal, śpiewając szanty i nie tylko. Po urodzeniu Anki Adam wziął z pracy urlop ojcowski, zwany czasem brzydko „tacierzyńskim” i to on pełnił rolę rodzica najbliższego, co wspomina jako wielką przygodę. Zacieśniły się więzi z dziećmi, a to rzuca się w oczy nawet w trakcie krótkiej wymiany zdań ojca z córkami. Ania (urodzona w maju 1999 roku – jej ojcem chrzestnym jest Marek Sochacki) kończy I stopień edukacji muzycznej w klasie fortepianu, choć jej marzeniem jest harfa. Również śpiewa, a w wojewódzkim Konkursie Piosenki Śląskiej „Karolinka” ostatniej edycji 2011 roku zdobyła I nagrodę. Świetnie się uczy, pisze do szkolnej gazetki, wyplata z żyłki prawdziwe dzieła. Jej sportowym wzorem jest Justyna Kowalczyk, z którą „wywalczyła” wspólne zdjęcie i autograf. W domu Barbary i Adama powstał muzyczny klub „Ukulele”, rodzinne trio – sopranowe, tenorowe i barytonowe – tego szczególnego instrumentu (mała gitara czterostrunowa) pochodzenia hawajskiego.
Otwarte przestrzenie domu Państwa Drewnioków wypełniają antyki, pieczołowicie restaurowane ręką Adama, doskonale wkomponowane w całość. Z najbardziej sfatygowanego grata Adam potrafi zrobić lśniące cudo, nietracące jednak tego co najistotniejsze – starej duszy.
Pasje Adama trudno jest zliczyć, a co dopiero wymienić. O zespole The Beatles wie wszystko. Sport na amatorskim poziomie Adam wciąż, przynajmniej raz w tygodniu, uprawia. Lubi jazdę na motocyklu, żałuje, że nie został żużlowcem. Książki dosłownie „połyka”: historię, biografie, sensacje, literaturę faktu, a biblioteki pozazdrościć mogłaby mu niejedna instytucja. Jeśli w Rybniku dzieje się coś, co wznosi się ponad szarą codzienność średniej wielkości europejskiego miasta z południa Polski, to zawsze w pobliżu musi kręcić się uśmiechnięta postać śląskiego Celta z Maroko (oczywiście tego Maroka bez Rabatu) – dzielnej dzielnicy Rybnika (cdn).
Dostając kiedyś adres e–mail Adama, z głupia frant skomentowałem jego treść zwracając uwagę, że nieźle oddaje jego istotę. W odpowiedzi Adaś – urodzony kpiarz – wypalił: „No jasne, szczególnie ta małpa!”.
Stefan Smołka