Ćwierć wieku z Carrantuohill
Odsłona 7 – Sojka
Tate – spiritus movens
Dariusz Sojka zwany Tate to ambitny do bólu Koziorożec, który za nic nie zejdzie z obranej drogi. Od małego chłopięcia z muzyką był dosłownie „za pan brat”. Gdy rodzice kupili starszemu bratu akordeon, to on, kilkuletni malec, nie mogąc go założyć na siebie, bo był jeszcze za mały, usiłował na nim grać podtrzymując instrument nogami. O dziwo, wychodziły z tej ekwilibrystyki sensowne melodie. Zdumieni rodzice podzielili się swoim odkryciem z nowym księdzem proboszczem, który sprawował wówczas farską posługę w niewielkiej osińskiej parafii. Zaprzyjaźniony kapłan bez wahania zaprosił małego Darka na prywatne lekcje gry na popularnej cyi. I tak się zaczęło. Odwrót nie wchodził w grę. Będąc w trzeciej klasie podstawówki, miał już w domu pianino i zaczął uczęszczać na zajęcia muzyczne do ogniska działającego przy żorskim domu kultury. Trwało to aż do ósmej klasy. Potem oprócz „budowlanki” Darek uczęszczał do Szkoły Muzycznej II stopnia w Rybniku – tam uczył się z kolei w klasie saksofonu, co było ukłonem w stronę ulubionej muzyki jazzowej.
– Uwielbiam instrumenty, uwielbiam dźwięk, nie przejdę obojętnie obok żadnego instrumentu, muszę go dotknąć, wziąć do ręki, wydobyć dźwięk, zwłaszcza gdy chodzi o instrumenty etniczne. Potrafię na wielu zagrać. Zamknij mnie na jeden dzień z dowolnym instrumentem, który widzę po raz pierwszy w życiu, a następnego dnia zagram ci na nim dowolną melodię – trzeba naprawdę dużo umieć, żeby jak Darek powiedzieć o sobie coś podobnego. Ale ta prawda jest powszechnie znana. Gra na wszystkim, ale dla potrzeb repertuaru zespołu skupia się szczególnie na cytrze, fletach, akordeonie, bodhranie, no i przede wszystkim na dudach zwanych w Irlandii uilleann pipes. To wymaga wyższej „szkoły jazdy”, ale w przypadku Darka Sojki… no problem! Mistrzami – wzorami do naśladowania w tej dziedzinie dla Darka pozostają Liam O’Flynn i Davy Spillane. Fortepian i saksofon zostawia sobie na szczególne okazje. Oddajmy głos mistrzowi:
– Jest coś w nas, co nas odróżnia od innych kapel. Tyle lat razem… O, nie zmieniamy też naszych życiowych partnerek – to chyba tradycyjne śląskie wartości o tym decydują. Jesteśmy tak, a nie inaczej wychowani. Mój ojciec był Ślązakiem od dziada pradziada, zaś moja mama pochodzi z polskich Kresów Wschodnich, dokładnie z Równego na Ukrainie. Żonę mam z Rybnika. Nasze małżeńskie srebrne wesele przypadnie w tym samym roku 2012, co jubileusz zespołu. Muszę się przyznać, że od własnej żony 25 lat temu dostałem szczególnie cenny prezent ślubny, mianowicie cytrę. Byłem szczęśliwy, szybko nauczyłem się na niej grać i mam do dziś – i żonę i cytrę! Jej brzmienie (cytry, nie żony) słychać już na naszych pierwszych nagraniach. Jakoś tak, nie chwaląc się, szybko się uczę.
Dariusz szczególnie upodobał sobie jazz, który dla odprężenia jest najczęściej słuchaną muzyką w jego domu. Ale z przyjemnością słucha również muzyki klasycznej, a z etnicznych fascynuje go, oprócz celtyckiej, również muzyka bałkańska. Przed laty dokonał wyboru, ale przed niczym się nie zamyka i owa różnorodność zainteresowań muzycznych wyraża się w przetwarzanych na bieżąco aranżacjach. Stąd czerpanie siły z różnorodności, co pozwala mu zrodzone w bogatej wyobraźni motywy zespalać w jedno. Efekty – wpierw dodatkowo ubogacone przez innych, w końcu zwieńczone kompromisem całej szóstki – słychać podczas koncertów.
Od czasów wspólnego koncertowania z Tomaszem Szwedem pozostała Darkowi swoboda kontaktu z publicznością. Z elokwencją i dużym wdziękiem przyjmuje na siebie rolę konferansjera podczas występów, co jest szczególnie cennym przerywnikiem w mniejszych salach i pubach – informuje, objaśnia, uczy.
Eklektyzm i intuicja muzyczna pozwalają mu budować synkretyczne formy muzyczne z zachowaniem bazy w postaci folkloru irlandzkiego. Jest spiritus movens zespołu, nieformalnym liderem muzycznym, pomysłodawcą aranżacyjnym inspirującym kolegów poprzez swobodny dobór instrumentów – tak o Dariuszu Sojce możemy m.in. przeczytać w pracy magisterskiej Beaty Sochackiej zatytułowanej „Fascynacja kulturą celtycką na przykładzie działalności zespołu folkowego Carrantuohill”.
Z pasji pozamuzycznych Darka Sojki na pierwszy plan wysuwają się komputery. W dziedzinie informatyki okazał się prawdziwym fachowcem. Inną pasją wszechstronnego muzyka są stare holenderskie rowery, które kupuje na aukcjach, dopieszcza i następnie eksploatuje, gdy tylko ma odrobinę wolnego czasu, co zdarza się niestety dość rzadko. Pociechy Oli i Darka, choć muzycznie uzdolnione, wybrały sztuki plastyczne (to domena mamy, aczkolwiek tata też od nich nie stroni). Jakub (gra dla przyjemności na gitarze basowej) wybrał wzornictwo na ASP w Katowicach, Kasia (bardzo ładnie śpiewa) wybiera się na tkactwo artystyczne Wydziału Włókienniczego łódzkiej WSSP. Kiedy córka zrobiła sobie tatuaż, będący odwzorowaniem jej pracy dyplomowej w liceum plastycznym, to jak przystało na dobrego Tate, Darek najpierw próbował oponować, perswadować, ale koniec końców pokonany… sam „strzelił” sobie tatuaż własnego projektu. Ta jedna sprawa wiele wyjaśnia w ocenie charakteru Dariusza Sojki – osoby zasadniczej, ale jednocześnie duszy otwartej na trendy współczesności
Stefan Smołka
Zanim powstało obecne studio nagraniowe przy domu Bogdana Wity, nagrywano w studiu u Darka. Ponieważ mieszka on i pochodzi z Osin, więc nad wejściem powiesił szyld: O’Sin, co należało czytać z irlandzka: „o–szijn”.
Na jubileusz 20–lecia zespołu Darek Sojka dla „Tygodnika Rybnickiego” (tekst Beaty Mońki pt. „Kochamy się jak Irlandię”) powiedział: – Zespół jest równolatkiem mojego małżeństwa. Skoro z jedną kobietą da się wytrzymać dwadzieścia lat… Nasz zespół tworzą faceci. A wiadomo – mężczyzna z mężczyzną czasami krótko, czasami wulgarnie, czasami dramatycznie, ale zawsze szybko się porozumie. Z żoną trzeba dużo delikatności i subtelności, koledze wywala się wprost… Potem idzie się na piwo i zostaje przyjaciółmi na kolejne 20 lat.