Każda pomoc się przyda – stowarzyszenie remontuje Juliusza
Najmniejszy budynek byłego kompleksu szpitalnego Juliusz otrzymały do zagospodarowania dwie rybnickie organizacje – Stowarzyszenie „My Dzieciom” oraz hospicjum domowe. Od maja słychać tam już odgłosy prac, choć – jak przyznaje prezes „My Dzieciom”, Ryszard Wróbel – na razie chodziło tylko o sprzątanie.
Potrzeba ponad milion
Budynek na spory nie wygląda... póki nie wejdzie się do środka. Ilość sal zapiera dech, podobnie jak ilość możliwości ich zagospodarowania. – Tutaj będzie pomieszczenie biurowe, tutaj salka zajęciowa – oprowadza nas Ryszard Wróbel. – Możliwości jest wiele, na razie jednak chcemy zacząć małymi krokami – dodaje. Co to znaczy? Stowarzyszenie ma zamiar uruchomić siedzibę już po wakacjach. Nie oznacza to jednak, że remont zostanie zakończony. – By działać potrzebujemy tak naprawdę bardzo niewiele – dwa, trzy pomieszczenia. A to spokojnie jesteśmy w stanie zrobić w wakacje – mówi Wróbel. – Pewnie pomogą nam dzieciaki, wiele dzieje się także wśród rybnickich przedsiębiorców, którzy pozytywnie zareagowali na nasze potrzeby – mówi. A potrzeby są niebagatelne. – By rzeczywiście wyremontować kompleksowo ten budynek potrzeba ok. 1 mln zł. Tyle mamy w kosztorysie. Takiej kwoty raczej prędko nie uzbieramy, cieszymy się jednak z każdych środków, które być może uda się pozyskać, by z tym ruszyć – mówi prezes „My Dzieciom”. Jak zaznacza, pomoc zapowiedziało także rybnickie starostwo oraz magistrat. Budynek będzie dzielony przez stowarzyszenie i hospicjum, to drugie więc de facto potrzebowało będzie więcej miejsca i środków. – Przestrzeń na szczęście jest. Hospicjum zaczęło już zwozić łóżka i sprzęty, bez remontu tych sal jednak nie mogą, podobnie jak my, zacząć działać – przyznaje Wróbel.
Stary–nowy szpital
Podczas majowych upałów stowarzyszenie skupiło się na uporządkowaniu parku za swoim budynkiem. – Wszystko po to, by w okresie letnim organizować tam już jakieś działania. By już zacząć się utożsamiać z siedzibą, która dopiero powstanie – przyznaje Ryszard Wróbel. – W budynku uprzątnęliśmy cały strych, dwa lub trzy pomieszczenia są już praktycznie gotowe do malowania na najwyższym piętrze – dodaje. To jednak wciąż sporo pracy. Na razie członkowie stowarzyszenia skupiają się na sprawach podstawowych, czyli np. podłączenie budynku do sieci elektrycznej. – To zupełnie podstawowa sprawa. Mamy prąd, możemy działać wieczorem, możemy zrobić sobie kawę. W tych surowych warunkach możemy się też już de facto spotykać, jeśli będzie gdzie usiąść i czego się napić – mówi pogodnie Wróbel. „My Dzieciom” jak widać pracy się nie boi, większość prac remontowych wykonać chcą własnym sumptem. – Wiadomo, że w każdym kosztorysie znaczną część zajmuje robocizna. Próbujemy więc jak najwięcej robić sami – nasi członkowie to w wielu przypadkach fachowcy, elektrycy, budowlańcy. Z pewnością skorzystamy z ich doświadczenia, by nie płacić komuś za coś, co możemy zrobić sami – mówi Ryszard Wróbel.
Póki co stowarzyszenie nie ma środków na remont – jak przyznaje prezes, prowadzone są rozmowy z przedsiębiorcami, szykują się także akcje promocyjne, mające na celu pozyskanie pieniędzy. – Klimat w Rybniku jest naprawdę pozytywny jeśli chodzi o naszą inicjatywę. Przykładem trochę z innej beczki jest np. firma Pam Trans, której właściciel walnie włączył się w działalność naszego „Banku Drugiej Ręki”, udostępniając nam samochody i kierowców do transportu mebli dla potrzebujących – wspomina Wróbel. Prezes nie chce jednak wyrokować, kiedy uda się uzbierać środki i zakończyć remont. – Na razie skupiamy się na uruchomieniu tej siedziby, później będziemy działać dalej – mówi ze spokojem.
(mark)