Dwa lata od katastrofy, a mury dalej stoją
Sprawa katastrofy budowlanej na ul. Smolnej jeszcze nie znalazła swojego finału.
W czerwcu 2010 roku przy ul. Smolnej w Rybniku miała miejsce katastrofa budowlana, w wyniku której o mały włos nie doszło do tragedii. Sprawa została nagłośniona przez media, a właściciel samowolki został zobowiązany do usunięcia budynku. Pomimo szeregu kontroli Powiatowego Inspektoratu Nadzoru Budowlanego w Rybniku, pozostałości budynku nadal stoją, a sąsiedzi nie mogą spać spokojnie. – Do dzisiaj nie otrzymałem pieniędzy za zniszczoną bramę i płot, a musiałem za naprawę zapłacić z własnej kieszeni. Już nie chodzi mi o jakieś odszkodowania, czy straty moralne. Mało tego, na pozostałościach po zawalonym budynku sąsiad wybudował nową wiatę, która teraz pełni rolę garażu. Zbliża się kolejna kontrola inspektoratu, więc teraz zaczął rozbierać ścianę, na której opiera się nowy dach. To się znowu zawali – przewiduje Szczepan Strzelecki, którego dzieci bawiły się w niedalekiej odległości od płotu, kiedy budynek zawalił się w 2010 roku. Tony betonu spadły na posesję Strzeleckich, łamiąc przęsła płotu, niszcząc drzewka i elektryczną bramę. Rok wcześniej Sąd Administracyjny w Gliwicach wydał wyrok, że samowolnie postawiony garaż ma zostać wyburzony. – Wyburzanie się rozpoczęło, ale nie podobali mi się ludzie wykonujący te roboty, wszystko wyglądało na nielegalnie przeprowadzaną rozbiórkę. Nie było nawet oznakowanego terenu. O tym fakcie powiadomiłem PINB w Rybniku. Miesiąc później doszło do katastrofy – wspomina Strzelecki. Pomimo nakazów rozbiórkowych, przy budynku nic się nie działo przez kilka miesięcy. Ostatecznie gruz został usunięty, a jedna ze ścian skuta do połowy. Fundament razem z fragmentem ściany pozostał na swoim miejscu, choć powinien zostać usunięty. Sąsiad Strzeleckiego na istniejącym fundamencie i ścianie postanowił zbudować nowy garaż, tym razem o konstrukcji drewnianej. Podczas naszych odwiedzin nie udało się zastać w domu konstruktora budowli. Na pierwszy rzut oka widać jednak, że obecnie prowadzona rozbiórka pozostałych ścian nie wróży nic dobrego. – Takich samowolek było więcej. Niedawno sąsiad wycinał drzewa. Oczywiście po ścięciu, całe drzewo poleciało na moją posesję niszcząc dwa samochody! Naprawa kosztowała mnie blisko 20 tysięcy złotych. Chciałbym, żeby ten koszmar już się skończył – załamuje ręce pan Szczepan. Najbardziej dziwi fakt, że pomimo wyroku sądu, urzędnicy nie egzekwują całkowitego wyburzenia budowli i sprawa ciągnie się przez to już kilka lat. Powiatowy inspektor nadzoru budowlanego Sabina Kazieczko nie chciała odpowiedzieć wprost na nasze pytania, poprosiła o wysłanie ich drogą elektroniczną, aby móc zapoznać się ze sprawą. – Zwlekają z tym, co już dawno powinno być zrobione. Myślałem, że w państwie prawa tego typu sprawy są załatwiane szybko i sprawnie, ale jak widać tak nie jest – kwituje Strzelecki.
Szymon Kamczyk