Niepełnosprawni to normalni ludzie
Przy okazji londyńskiej paraolimpiady Janusz Taranczewski, wicedyrektor rybnickiego Miejskiego Ośrodka Sportu i Rekreacji oraz prowadzący zajęcia szermierki dla niepełnosprawnych, opowiada o problemach finansowych sekcji, ofercie zajęć dla rybniczan oraz medialności niepełnosprawnych.
– Natalia Mandrysz: – Od ilu lat i dlaczego trenuje pan osoby niepełnosprawne?
– Janusz Taranczewski: – Niepełnosprawnych na wózkach, tak? Inicjatywa powstała w 2001 roku. Robię to, bo mnie to bawi. Całe życie wychowywałem się w sporcie, robiłem to na tej górnej półce. Jestem przed emeryturą, ale zamiast siedzieć przed telewizorem, patrzeć w internet, siadam na rower, idę na trening. Niepełnosprawnymi zajmowałem się od dawna, z mojej inicjatywy powstał ośrodek „Bushido”. Miał służyć sportowcom, także tym po kontuzjach. Szermierkę na wózkach trenują ludzie, którzy w pewnym momencie życia musieli usiąść na wózka ale i ci, którzy na wózku są od zawsze. Muszą tylko mieć sprawne kończyny górne i psychikę. Moim marzeniem było zawsze pokazanie, że zawody niepełnosprawnych to spektakl.
– Każdy niepełnosprawny może się zgłosić i trenować?
– Oczywiście. Mam teraz na przykład grupę dzieci nadpobudliwych, jest ich około piętnastu. Szalenie trudne zajęcia, bo to mali „wariaci”, ale przefajni i bardzo inteligentni. Zaczynam z nimi już trzeci rok, rodzice też uczestniczą w zajęciach. Oni sami mówią, że są postępy w szkole, dzieci są mniej impulsywne. Próbujemy skierować ich energię na sportową rywalizację. W piłkę grają z nimi niepełnosprawni – na wózkach, chodzący na czworaka. Oni to kochają. Jest chłopak, który nie mógł prawie chodzić, ale na boisku jest najważniejszy – idzie do bramki, dyskutuje i zarządza, bo ma wiedzę. Nie ma barier. Dzieci widzą, że on jest inny, ale nie ma mowy o braku tolerancji, to cenny zawodnik. Jesteśmy jedyną taką sekcją w Rybniku, która zajmuje się grupą ludzi z dysfunkcją kończyn dolnych. W naszym klubie mają duże możliwości. Staramy się rozgraniczać sport i rekreację. Rekreacyjnie bawi się grupa koszykarzy, jest ona – jak na nasze możliwości – liczna i trenuje w „Bushido”. Jest jeszcze tenis stołowy. Były tam też inne zajęcia, jak taniec na wózkach, ćwiczenia ogólnorozwojowe, itd. Oprócz rekreacji mamy też sport. Zawodnicy biorą udział w zawodach i ćwiczą pod okiem wykwalifikowanych trenerów. Przede wszystkim jest to szermierka. To grupa osób, których nie stać na trenera, zakup sprzętu. Przede wszystkim jednak nie stać ich na udział w zawodach, czyli wyjazdy. Ci, którzy nie poruszają się na wózku to jeszcze najmniejszy problem. Większy kłopot finansowy to właśnie osoby na wózkach. Jedna z zawodniczek, która co roku była piąta na mistrzostwach Polski, nie brała udziału w zawodach, bo nie było środków. Nie jesteśmy dostrzegani.
– Jak sport niepełnosprawnych wygląda w Rybniku?
– Jest taki problem, że większą opieką otacza się ludzi niepełnosprawnych umysłowo. Uważam, że niepełnosprawność jest jedna, są tylko różne jej aspekty. U nas trenerzy są wolontariuszami. My, jako klub szermierki, dostaliśmy pięć tysięcy na działalność. Próbujemy zrobić tak, żeby tych ludzi nie narażać na koszty, bo ich nie stać. W Warszawie, Poznaniu, że są nieporównywalnie większe środki. Jak mam się reklamować i kogo zapraszać na salę, skoro mogę dać tylko moją pracę? Przychodzi taki moment, że trzeba jechać na konkurs i co wtedy mam powiedzieć takiemu człowiekowi? W dzisiejszych czasach nie każdego na to stać i tu nie chodzi tylko o szermierkę. Chcemy, by ludzie dostali się do kadry. Jeżeli ktoś osiąga sukcesy, jest w starszych grupach to jest jakieś wsparcie. Ale na samym początku ja muszę coś dać, a nie mogę ciągle tego robić ze swojej kieszeni. To, że ktoś jest pasjonatem nie załatwia sprawy, bo w pewnym momencie w końcu się wypali. Jak rozwinąć sekcję koszykarzy, w której jeździ około piętnastu ludzi, skoro oni mają często problem nawet z dojazdem na trening, a pieniędzy na trenera nie ma? Kiedy dostaliśmy pieniądze z PFRON-u to mogliśmy coś zrobić. Była i opieka medyczna i psychologiczna, bo sam trener to za mało. Bez pieniędzy, nie ma zajęć. Trudno namówić kogokolwiek na pracę „gratis”.
– Co motywuje ludzi, by trenować pomimo niepełnosprawności? Sama chęć pokonania barier, czy także marzenie o zdobywaniu medali?
– Chęć znalezienia się wśród zdrowych, normalnych ludzi. Bo sprawni nie widzą ludzi, tylko wózki. Zgłaszający się ma masę znaków zapytania – jak my go potraktujemy, czy w ogóle może przyjść. Ale my ich zapraszamy, oni przychodzą, trenują. Jeśli są dobrzy to w pewnym momencie pytamy ich czy dalej chcą się bawić czy zaczynają trenować i jeździć na zawody. Niedawno niewidoma dziewczyna zaczęła występować na arenie międzynarodowej. Dostała pieniądze, mogła pokryć koszty związane z trenerem, wyjazdami. Ale są i tacy, którzy ćwiczyli wcześniej i po wypadku chcą to robić nadal, ale na wózku.
– Czy w tym roku z Rybnika lub okolic ktoś jest na paraolimpiadzie?
– Z Rybnika nie. Wydaje mi się, że ze Śląska też nie. Tutaj nie jest dobrze. Najlepsze warunki są w Warszawie, Poznaniu i okolicach. W kadrze najwięcej jest ludzi właśnie ze stolicy.
– Dlaczego, oglądając paraolimpiadę w Londynie, widzimy pełne stadiony, a w Polsce, pomimo sukcesów, przechodzi to bez echa?
– Nie wiem. Mam kontakt z kadrą, znam trenera. Rozmawialiśmy kiedyś o tym. To jest trochę temat tabu. Naszym mediom wydaje się, że to mało medialne. Jest i druga przyczyna, gorsza. Pani byłaby na wózku, ja źle bym się z tym czuł, bo jestem zdrowy, więc pani unikam. Wstydzimy się tych barier. Ludzie niepełnosprawni są tak samo normalni i tak chcą być traktowani. Im się nie współczuje, nie mówi, że ich życie poszkodowało. Ta dostępność, obecność w mediach bardzo by pomogła, tym bardziej, że to ludzie szalenie medialni. Za granicą jest jakoś bardziej otwarcie, a u nas ciągle jest dystans w stosunku do niepełnosprawnych. On będzie trwał, jeśli nie będzie jakiegoś medialnego ruchu. Byłem niedawno na zawodach w Warszawie. Przed wejściem na salę, na korytarzu, widziałem ludzi wracających z wojny – bez kończyn, kulawych pchających wózki innym niepełnosprawnym. Na sali nagle stali się innymi ludźmi. W białych strojach, waleczni, potrafiący wyprawiać cuda z tymi wózkami. To był eden. Od czasu do czasu tylko ktoś odkręcał protezę, gdy przeszkadzała.