Ćwierć wieku z Carrantuohill: Odsłona 23 – Jazzowy skręt
Za nami gala Carrantuohill w RCK. 3 listopada br. na scenie teatru grzmiała energetyczna muzyka, śpiew, nie z tej ziemi taniec, a wszystko przerywane salwami śmiechu i burzami oklasków. Śmiechem częstował Kabaret Młodych Panów.
Jubilatom będącym w rewelacyjnej formie (kabaretowy występ Adama Drewnioka był jednorazowy) towarzyszyły gwiazdy męskiego wokalu – pełen temperamentu Francuz Djamel Touil, Maciej Balcar z Dżemu i krakowski bard Robert Kasprzycki. Brzmienie instrumentów naszej szóstki wzbogaciła zmysłowa Anna Faber na harfie, Witek Kulczycki na flecie poprzecznym, Mateusz Wysocki na gitarze i Tomek Urbański na akordeonie. Symfonicznej mocy koncertowi nadała znakomita Orkiestra Szkoły Muzycznej Braci Szafranków pod dyr. Romany Kuczery, samej pani dyrektor zasłużonej placówki (Darek Sojka obiecał publicznie nową płytę z ich udziałem – trzymamy za słowo!). Jeśli czegoś zabrakło tym razem to ewidentnie kobiecego wokalu (Kasię Sobek zatrzymały obowiązki na uczelni).
Zbliżająca się siedemnasta edycja festiwalu „Silesian Jazz Meeting” jest okazją do przypomnienia istotnego jazzowego odskoku Carrantuohill w drodze na srebrny szczyt.
Muzyka jazzowa jakoś potężnie wibrowała pośród Tarantuli, jak gdyby czekając na artystyczną eksplozję. To może mieć swoją praprzyczynę w tradycji rybnickiej szkoły jazzu Czesława Gawlika – legendy kultowego klubu przy restauracji Bombaj zrodzonej w latach pięćdziesiątych XX wieku. Stylowy gmach z klubem przylegał do baszty przy zamku (obok dzisiejszego sądu rejonowego), ale niestety „za Gierka” wskutek zawalenia się stropu w trakcie nieudolnego remontu zrównano go z ziemią (dlaczego nigdy nie odbudowano tej atrakcyjnej architektonicznie bryły?).
Tam zaczynał swą wielką karierę mieszkający w Stanach Adam Makowicz, sławny w świecie pianista jazzowy (witany w tych dniach w Rybniku) i Lothar Dziwoki, charyzmatyczny twórca Żorskiej Orkiestry Rozrywkowej, skoligacony skądinąd z Adamem Drewniokiem.
Adama skojarzenie z jazzem przywołuje wspominany już na tych łamach Knorkel Jazz Band, zespół dziadka od strony mamy, pani Kazimiery Drewniok–Woryny, znanej malarki, funkcjonujący przed wojną przy rybnicko–wodzisławskiej szosie na Obszarach w Radlinie.
Radlin sąsiadujący z Niedobczycami był wówczas w granicach dużego powiatu rybnickiego, podobnie zresztą jak stare miasto Żory, gdzie znakomitych muzyków siało równie obficie. Darek Sojka mówi, że ulubioną muzyką w jego domu na Osinach jest… jazz. Inny sławny żorzanin, zwany czasem Mackie J., swoją skrzypcową maestrią mógłby z powodzeniem wzbogacić nawet najbardziej wymagający jazzowy band świata. Już w czasach rybnickiej szkoły muzycznej (przy skrzyżowaniu koszmarnych imion Rewolucji Październikowej i Wilhelma Piecka) zainteresowanie jazzem dawało o sobie znać w niepokornej naturze młodego muzyka – dziś dodatkowo kompozytora – Macieja Paszka.
Marek Sochacki (poza innymi specjalnościami i talentami) ma mocne jazzowe papiery i to z miejsca nie byle jakiego – warszawskiej szkoły im. Krzysztofa Komedy Trzcińskiego, gdzie pobierał nauki od najlepszych w branży.
Kiedy więc los rzucił podróżujące Tarantule do pewnej Owczarni, to z tego musiał zrodzić się niezły jazz. Muzyczna Owczarnia jest jedynym w swoim rodzaju Domem Pracy Twórczej założonym przez plastyka Wieńczysława Kołodziejskiego i jego przyjaciół w Jaworkach koło Szczawnicy. Błyskawicznie stała się magiczną mekką artystów z dziedziny muzyki, malarstwa, rzeźby i sztuk wszelakich. Jednym z przyjaciół „Wietka”, a zarazem współtwórcą klubu jest gitarzysta i perkusista Marek Raduli, co dzięki przyjaznemu zaiskrzeniu (trudno doprawdy nie lubić takich Tarantuli) automatycznie rozpostarło przed śląskimi muzykami bramę do nowych aranżacyjnych odkryć. Carranci spotkali na Owczarni pasących się swobodnie potentatów polskiej muzyki jazzowej, takich jak genialny saksofonista Tomasz Szukalski (zmarł latem br.), fenomenalna wokalistka Urszula Dudziak, mistrz gry na organach Hammonda Wojciech Karolak, gitarzysta basowy Krzysztof Ścierański, wibrafonista Bernard Maseli. Wystarczy do wymienionej wyżej grupy muzyków dodać pianistę Roberta Czecha oraz szóstkę tworzącą Carrantuohill i mamy komplet autorów nowej płyty, wydanej w listopadzie 2005 roku, w całości zarejestrowanej w Muzycznej Owczarni, a zatytułowanej adekwatnie „Session, Natural Irish & Jazz”.
Spośród wielu opinii (większość pozytywna, by nie powiedzieć entuzjastyczna) zacytujmy może tę z „ForumKultury.pl” (grudzień 2005 r.): „Irish Jazz stanowi obecnie jeden z charakterystycznych rysów brzmienia Carrantuohill. Należy podkreślić, iż łączenie folku irlandzkiego z jazzem jest czymś absolutnie oryginalnym i niespotykanym na tę skalę nigdzie w świecie! Mamy tu do czynienia z prawdopodobnie jedyną udaną próbą łączenia tych dwóch gatunków, nie tylko w pojedynczym utworze (co okazjonalnie przytrafiało się innym zespołom), ale w całym dwupłytowym albumie”. Nie wszyscy, zaznaczmy, podzielali ten punkt widzenia.
Tak oto przyszedł czas na „Irish & Jazz”. Tym razem na nominacji do nagrody zwanej polską Grammy się nie skończyło. Oto bowiem rewelacyjne dzieło zrodzone w Owczarni zdobyło Fryderyka za rok 2006 w kategorii Album Roku Etno/Folk.
Od owego pamiętnego wtorku, 17 kwietnia 2007 roku, Carrantuohill wszedł do historii – annałów polskiej muzyki traktowanej jako całość. O tym wydarzeniu bębniły media, m.in. nasza „Gazeta Rybnicka” w swoim numerze 4/430 z kwietnia 2007 roku, pisząc: „Nominowana do tej nagrody była już poprzednia płyta „Inis” […], jednak głównego trofeum nie zdobyła. Może i dobrze, bo wtedy przyznanie Fryderyków było imprezą niemal podziemną, zupełnie nienagłośnioną przez media, z wynikami podanymi tylko w Internecie. Od tego roku organizatorzy postanowili przywrócić jej dawny blask i… to się udało. Dzięki temu przedstawiciele zespołu odebrali nagrodę przyznaną przez profesjonalne i reprezentatywne jury, w świetle reflektorów z rąk Krzysztofa „Kasy” Kasowskiego na gali w Centrum Artystycznym Fabryka Trzciny”.
Powalająca jest symbolika faktu. Ślązacy grający folk irlandzki w Europie, dekorowani (wśród trzcin) najbardziej prestiżową nagrodą muzyczną w Polsce, zwaną (od imienia genialnego ponadczasowego pianisty) Fryderykiem, za… płytę jazzową.
Tak się wytwornie szydzi z konwenansów, nie naruszając fundamentalnych wartości.
Stefan Smołka
Djamel Touil, na czas pobytu w Polsce mieszkający w gościnnym domu naszego Adama „Drew”, potrafi – niczym małe dziecko – cieszyć się z każdego drobiazgu. Na przykład „krówka”, tak popularny w Polsce cukierek, nad którym cmokający Djamel piał francuskie zachwyty. Oni, preferując wino, sery i żaby podobnego „rarytasu” u siebie nie mają. Rezolutny żabojad nigdy by nie uwierzył, że w głębokich latach 60., w warunkach czynszowego mieszkania śródmieścia Rybnika, domowym sposobem (w bratrule) produkowało się pyszne „krówki”, osładzające życie siedmioosobowej rodzinie. Brakuje nam spojrzenia na rzeczywistość oczami dziecka.