Urzędnicy odbijają piłeczkę, a staw marnieje
Mija kolejny miesiąc i wciąż nie wyjaśniono sprawy wytrucia pół tony ryb w leszczyńskim stawie. Winnych nie ma, a staw popada w ruinę, stając się powoli śmietniskiem
LESZCZYNY. Sprawa zatrucia wody w stawie w Leszczynach w efekcie czego padło pół tony ryb ciągnie się jak przysłowiowe flaki z olejem i końca jej nie widać. Po tym jak prokuratura umorzyła śledztwo, z początkiem kwietnia do starosty rybnickiego sprawę skierował radny powiatowy Krzysztof Kluczniok. Tymczasem starosta przekazał rozpatrzenie sprawy Powiatowemu Inspektorowi Nadzoru Budowlanego, by ten pod kątem zgodności z przepisami prawa budowlanego skontrolował stan techniczny studzienki kanalizacyjnej położonej na działce, z której według wędkarzy dochodzi do wylewu nieczystości do stawu. Dla zainteresowanych taki stan rzeczy to nic innego jak odbicie przez starostę piłeczki na zasadzie „to nie ja, to kolega, więc niech kolega się tym zajmie”. Tym sposobem zaczyna się klasyczna zabawa w przerzucanie papierków po różnych instytucjach. Sprawa może się ciągnąć nie wiadomo jak długo, a staw niestety marnieje w oczach i z dnia na dzień. – Uważam, że nikomu poza grupą zdeterminowanych wędkarzy tak naprawdę nie zależy na wyjaśnieniu sytuacji, znalezieniu i ewentualnym ukaraniu sprawców. Starosta przekazał sprawę niedrożnej kanalizacji Powiatowemu Inspektorowi Nadzoru Budowlanego. Procedury mogą trwać bardzo długo. A co ze skażeniem wód? Przecież to wszystko idzie dalej do Bierawski – mówi Krzysztof Kluczniok. Również wędkarze, dotychczasowi gospodarze stawu załamują ręce, bo obecnie leszczyński staw zaczyna sobą w szybkim tempie prezentować obraz nędzy i rozpaczy. Wystarczy przejść się wokół niego, a w miejscu gdzie kilka miesięcy temu były „woda i ryby”, leżą śmieci, gruz, plastikowe butelki i wiele innych „urokliwych ozdób”. – Prokuratura umorzyła postępowanie bardzo szybko nie przesłuchując nas, bezpośrednich świadków wylewania się fekaliów i spływania ich do cieku zasilającego staw. Nie dotarła też do zdjęć, które zrobiono na miejscu. Powiatowy Lekarz Weterynarii ocenił sytuację bez badań próbek wody czy też padłych ryb. Prezes ogrodów „Pod Dębami” przez miesiąc nie zrobił nic i pozwolił na zatruwanie ryb w stawie, który ogród użytkuje. Ponadto nam gospodarzom stawu, udostępnił postanowienie prokuratury o umorzeniu postępowania po ponad dwóch tygodniach, przez co przepadła nam możliwość odwołania się od tego postanowienia. Nikt nawet się nie pofatygował do miejsca, z którego wydobywały się te ścieki – Henryk Kania, jeden z gospodarzy stawu punktuje błędy oraz zaniedbania jakie już od kilku miesięcy są popełniane w tej sprawie. Wędkarze wspierani przez radnego powiatowego rozważają możliwość wystąpienia do prokuratury z wnioskiem o wszczęcie postępowania w sprawie możliwości popełnienia przestępstwa jakim niewątpliwie jest zanieczyszczenie wody i spowodowanie wyginięcia około pół tony ryb. Kiedy i jak zakończy się sprawa stawu i śniętych ryb w Leszczynach? Nie wiadomo. Pewne jest jednak to, że jeśli nikt niczego w tym temacie nie zrobi, leszczyński staw szybko zamieni się w sadzawkę, potem w bajoro, a na końcu w śmietnik. I szkoda, że jedną z atrakcji ścieżki przyrodniczo-edukacyjnej „Wśród leszczyn i śladów Bartela” będzie nie staw, ale wysypisko śmieci.
(MS)