Budżet obywatelski – będzie koncert życzeń?
DZIELNICA – Budżet partycypacyjny.
Na razie, prócz zapowiedzi prezydenta miasta nie ma żadnych konkretów odnośnie planowanego na przyszły rok budżetu partycypacyjnego. Mieszkańcy prześcigają się w pomysłach na wydawanie pieniędzy, a rady dzielnic łapią się za głowy. Bo droga od pomysłu do gotowego projektu wcale nie jest prosta.
– To jest cała procedura. Nie jest tak, że na „hurra!” dostaniemy pieniądze i zrobimy na przykład jakiś chodnik, plac zabaw czy coś innego. To jest zresztą jeden z problemów z tym budżetem partycypacyjnym – nikt nie wyjaśnił, czym on tak naprawdę jest – mówi Jadwiga Lenort z zarządu dzielnicy Maroko-Nowiny.
Partycypacyjny czy obywatelski?
Pierwszy problem pojawia się, gdy chcemy komuś wytłumaczyć, czym budżet partycypacyjny jest. – Na szczęście rady dzielnic dostały broszurki z biura posła Marka Krząkały. Dzięki temu tak naprawdę wiemy, jak ten budżet powinien wyglądać, jakie są procedury i jak tłumaczyć ludziom, z czym to się je. Na stronach informacyjnych urzędu miasta nie ma niestety na ten temat żadnych przydatnych informacji – zaznacza Jadwiga Lenort. – Nazwa „budżet partycypacyjny” odstrasza, niestety. Stanowi pewną blokadę, bo już na starcie sugeruje coś skomplikowanego i trudnego do zrealizowania. Choć, biorąc pod uwagę jak to ma naprawdę wyglądać, faktycznie do najłatwiejszych nie należy – dodaje.
Rady dzielnic na razie nie wiedzą nic. Prócz tego, co wyczytali. Nie znają procedury uchwalania tych budżetów, a jedynie zarys ścieżki, jaką dany projekt będzie musiał pokonać. Sprawa jest – wydawałoby się – prosta. Minimum 15 mieszkańców składa swój projekt radzie dzielnicy. Rada dzielnicy przedkłada go odpowiedniemu zespołowi ekspertów i urzędników, którzy zweryfikują go pod względem formalno-prawnym. Gdy otrzyma tam zielone światło, wraca do rady dzielnicy, która na zebraniu dzielnicowym organizuje głosowanie. Projekty, które przeszły weryfikacje są przyjmowane albo odrzucane przez mieszkańców, a najbardziej popularny będzie realizowany. Tyle w teorii, praktyka jednak może okazać się dużo trudniejsza.
Pomysłów jest wiele
Pytajniki pojawiają się niemal przy każdym elemencie powyższego procesu. Jak będzie wyglądała weryfikacja projektów? Kto będzie kontrolował przebieg tych procesów oraz głosowań? Jak same głosowania powinny wyglądać? Kto koordynował będzie projekt po jego zatwierdzeniu przez mieszkańców? – Na razie pojawiają się same pytania i wątpliwości, żadnych odpowiedzi. Wiadomo na pewno, że nie będzie to tak proste, jak się wydaje – przyznaje Jadwiga Lenort. A najgorsze jest to, że wieść o udostępnieniu miejskiej kasy mieszkańcom już odbija się szerokim echem w dzielnicy. – Zaczyna się koncert życzeń. Ci mieszkańcy chcieliby postawić to, inni chcieliby mieć tamto. Pojawił się nawet pomysł ścieżki biegowej dla narciarzy. Naprawdę jest wiele wniosków, ale jedno mieszkańcy muszą sobie uświadomić, że od pomysłu do jego realizacji jest długa droga – zaznacza członkini zarządu dzielnicy. Zresztą to nie jedyna kwestia, która na razie mnoży wątpliwości zamiast je rozwiewać. – Kwestią sporną pozostaje też ilość pieniędzy, które dzielnica ma otrzymać. Słyszeliśmy już przeróżne wersje i nie wiem do końca, która jest prawdziwa. Wszystko i tak okaże się dopiero przy uchwalaniu przyszłorocznego budżetu miasta – stwierdza Jadwiga Lenort.
Wersją pierwszą było 100 tys. złotych dla Maroka-Nowin. Później pojawiły się też głosy o 140 tys.. Prezydent Adam Fudali poinformował, że Maroko-Nowiny otrzymają 210 tys. złotych jako największa dzielnica miasta, i to jednak nie jest do końca pewne, gdyż jakichkolwiek pisemnych potwierdzeń tych planów brak. – Boję się tylko, by ten projekt nie spalił na panewce. I nie chodzi o to, że chcemy jakąś ilość pieniędzy, bo każda ilość się na pewno mieszkańcom przyda. Na razie wygląda to na decyzję polityczną, a wciąż brak jest konkretów. Ostatnie czego byśmy chcieli to to, by zapał i energia mieszkańców, którzy zaangażują się w projekty do budżetu partycypacyjnego, poszły w gwizdek – kończy Jadwiga Lenort.
(mark)