Staw znowu w prokuraturze
Sprawa zanieczyszczenia leszczyńskiego stawu i wyginięcia pół tony ryb wróciła do prokuratury. Ciągnie się już czwarty miesiąc, a winnych jak na razie nie ma.
Czy i kto zatruł wodę w stawie w Leszczynach, co było przyczyną śnięcia pół tony ryb? M.in. na te pytania starali i wciąż starają się znaleźć odpowiedź policja, prokuratura i służby Powiatowego Inspektoratu Nadzoru Budowlanego w Rybniku. Dwa miesiące temu policja, a potem prokurator sprawę stawu umorzyli. Z takim obrotem sprawy nie pogodzili się jednak użytkujący go wędkarze oraz jego gospodarz Henryk Kania. Tym bardziej, że ktoś „wywrócił kota ogonem” i ten ostatni obwiniany jest o spowodowanie wyginięcia ryb wskutek zaniedbań w dopowietrzaniu stawu, a także o... kłusownictwo. Po naszych publikacjach dotyczących „maskary ryb” w leszczyńskim stawie prokurator rejonowy Jacek Sławik z końcem kwietnia zaczął rozważać wznowienie śledztwa. Po tym jak w maju radny powiatowy Krzysztof Kluczniok wraz z Henrykiem Kanią złożyli do organów ścigania doniesienie o możliwości popełnienia przestępstwa, na początku czerwca sprawa stawu wróciła do prokuratury. Do akcji wkroczył też Powiatowy Inspektor Nadzoru Budowlanego.
Przestępstwa nie było
O zanieczyszczeniu leszczyńskiego stawu głośno zrobiło się w lutym br. głównie za sprawą tajemniczego „zgonu” blisko 500 kg ryb. Użytkujący staw wędkarze uderzyli na alarm do prezesa pobliskich ogrodów działkowych i służb ekologicznych czerwioneckiego urzędu. – Niestety pomimo naszych wielokrotnych zgłoszeń dotyczących zanieczyszczania stawu prezes ogródków działkowych nie reagował i nic nie robił. A przecież lutowe zanieczyszczenie nie było pierwszym – stwierdzają wędkarze. Ich zdaniem powodem rybiego pogromu jest znajdującą się na sąsiedniej działce nr 6 ogródków „Krokus” rura łącząca stare osiedle z Manhattanem, którą spływające z tego ostatniego ścieki w nadmiernych ilościach wybijają w najniższym punkcie w okolicach stawu. W tej sytuacji zdecydowali się nadać sprawie rozgłosu i o wszystkim powiadomili naszą redakcję. Do akcji wkroczyła rybnicka prokuratura, na zlecenie której za szukanie winnego zabrali się policjanci. Czynności szybko zakończono, bo w ich toku nie stwierdzono jednoznacznie, że istotnie doszło do skażenia stawu co w konsekwencji doprowadziło do śnięcia ryb. Jako głównego sprawcę śledczy wskazali… grubą warstwę lodu na tafli stawu, która nie przepuszczała powietrza, a to spowodowało uduszenie się ryb. Postępowanie umorzyli, a prokurator decyzję tę zatwierdził.
Po pomoc do powiatu
Z decyzją prokuratora wędkarze absolutnie się nie zgodzili. W sprawie zrobić jednak nic nie mogli, bo kiedy chcieli się odwołać okazało się, że termin składania zażalenia minął. Prokuratura stwierdziła, że użytkownicy nie kwestionowali decyzji o umorzeniu. – A jak mieliśmy ją kwestionować i się od niej odwoływać jeśli jako osoby najbardziej zainteresowane nie dostaliśmy żadnego pisma z prokuratury. Decyzję prokuratora dostaliśmy od prezesa ogrodów działkowych „Pod Dębami” dopiero jak upłynęły wszelkie, możliwe terminy do złożenia zażalenia – pieklą się wędkarze. Zdecydowali więc, że po pomoc ruszą do powiatu. Uderzyli do radnego powiatowego Krzysztofa Klucznioka, a ten do starosty rybnickiego Damiana Mrowca. W piśmie do starosty rajca zażądał przeprowadzenie stosownej kontroli pod kątem stanu technicznego wspomnianej wcześniej rury. Starosta sprawę przekazał nadzorowi budowlanemu. Z końcem, a dokładnie 28 maja na miejscu „zbrodni” PINB z udziałem czerwonieckich wodociągów, wędkarzy i właściciela działki przeprowadził wizję lokalną studzienki i feralnej rury. Teraz wszyscy czekają na protokół pokontrolny.
Kto zawalił?
– Ta sprawa nie może zostać zamieciona pod dywan, bo wędkarze z własnych pieniędzy utrzymywali staw i opiekowali się nim. Kilka lat zbierali na jego zarybianie, nawet starostwo powiatowe dołożyło im na to około tysiąc złotych – stwierdza Krzysztof Kluczniok. Z końcem maja radny złożył więc do prokuratury kolejne pismo w imieniu swoim, wędkarzy i gospodarza stawu Henryka Kani o wyjaśnienie przyczyn śnięcia ryb w leszczyńskim stawie. Razem z pismem dostarczył materiały mogące w tym pomóc, podał też fakty i świadków. Zdaniem Klucznioka pierwsze postępowanie prowadzone było „po łebkach”. – Nie została przesłuchana ani jedna z osób będących świadkami tego zdarzenia. Za to przesłuchano prezesa ogrodów, którego na miejscu nie było – mówi radny. Wędkarze z kolei oznajmiają, że w trakcie zdarzenia zrobione zostały zdjęcia i przekazane prezesowi ogrodów działkowych. Również akcja usuwania rybiej padliny ze stawu została sfilmowana przez jednego ze strażaków z OSP Leszczyny. – Niestety zdjęcia podobno gdzieś zaginęły – żalą się wędkarze.
Prokurator znowu prowadzi postępowanie
Możliwe, że sprawa w końcu znajdzie swój finał, bo z początkiem czerwca prokurator rejonowy zdecydował o ponownym wszczęciu postępowania. Co wpłynęło na jego decyzję? Informacje jakie pojawiły się w naszej gazecie już po umorzeniu pierwszego postępowania, a które zdaniem szefa rybnickich prokuratorów Jacka Sławika swoją treścią odbiegają od ustaleń tego postępowania. Zwłaszcza, że wskazują na wydarzenia sprzed i po 6 lutym br. oraz osoby mogące mieć istotne informacje w tej sprawie, które do tej pory nie zostały jeszcze przesłuchane. W tej sytuacji podjął decyzję o uzupełnieniu postępowania poprzez wykonanie dodatkowych „innych czynności”. Czerwionecka policja pod nadzorem prokuratury już rozpoczęła przesłuchania. Tydzień temu na tapetę poszli wędkarze, a wczoraj radny Krzysztof Kluczniok.
Co dalej ze stawem?
W cztery miesiące po zdarzeniu sytuacja leszczyńskiego stawu nie rysuje się zbyt różowo, a jego dalsza racja bytu stoi pod znakiem zapytania. I to dużym. Zbiornik, który do niedawna był rajem dla miłośników wędkowania i cieszył oczy licznych spacerowiczów, po wyłowieniu padliny i spuszczeniu części wody dzisiaj popada w ruinę. – Jakieś ryby tam jeszcze zostały, ale zatrute fekaliami. Żeby znowu był tu staw trzeba spuścić wodę, wyczyścić dno zbiornika, wywapnować, napełnić ponownie czystą wodą i na nowo zarybić – mówią wędkarze. Przez ostatnie tygodnie staw powoli zamienia się też wysypisko śmieci, a niedawno ktoś dopuścił do niego wodę. – Chyba tylko po to, żeby zakryć cały ten syf łącznie z walającymi się na dnie śmieciami – stwierdzają wędkarze. Swoje plany do zbiornika ma już też jego zarządca czyli Rodzinne Ogrody Działkowe „Pod Dębami” w Leszczynach. Całkiem niedawno, na zebraniu zarząd podjął decyzję, że zamiast stawu zrobione zostanie oczko wodne. Jak faktycznie potoczą się losy leszczyńskiego stawu? Okaże się po zakończeniu prokuratorskiego postępowania.