DU JU SPIK INGLISZ
Zaczęło się zwyczajnie. Sobotni, wrześniowy wieczór. Pogoda niesprzyjająca, ale chęci ogromne. Planowany od miesiąca, babski wypad zapracowanych mam wreszcie dochodzi do skutku. Drinki, plotki, dobry humor, opuszczamy knajpę. Godzina jeszcze młoda, a w nas odzywa się zew eksploracji, z którego wyrywa nas jedno zdanie.
– Do you speak English? – pyta obcokrajowiec z krwi i kości, który jak spod ziemi wyrasta na naszej drodze.
Jak nie jak tak. Cztery lata w liceum, pięć lat na studiach, więc zdecydowanie tak. Teraz każdy mówi po angielsku, w pracy, w szkole, w telewizji, w radiu.
– Yes, of course (Tak, oczywiście) – wyrywam się pierwsza.
– Where is the train station? (Gdzie jest dworzec kolejowy?) – kontynuuje najwyraźniej zagubiony cudzoziemiec.
– Eeee... Ale że PKP? – patrzymy na siebie szczęśliwe, że pytanie okazało się tak banalne i dumne, że zrozumiałyśmy.
No widomo, prosto tą ulicą, potem w prawo, trzeba przejść przez park, za parkiem na rozwidleniu w lewo, cały czas prosto, przechodzimy pod wiaduktem i za wiaduktem znowu w lewo. Tylko, jak to teraz wytłumaczyć, gdy w głowie oprócz left (lewy) i right (prawy) wszystkie słówka z topografii miasta wywietrzały. Wspólnymi siłami, przy użyciu rąk, gestów, znanych „leftów” i „rajtów” oraz wydobytych z otchłani torebki długopisu i kawałka papieru, udało nam się jakoś po 15 minutach intensywnych kalamburów wysłać przybysza w dalszą drogę.
Po powrocie do domu jeszcze długo nie mogłam zmrużyć oka. Oprócz wstydu za mój poziom języka angielskiego, przemieszanych z obawami czy napotkany przybysz nie błąka się nadal po ulicach mojego miasta w poszukiwaniu dworca, spać nie dawały mi kołatające się w głowie myśli. Kto nie „spika” ten świata nie zawojuje, bo jakoś z tą resztą świata się trzeba porozumieć i że brak znajomości minimum jednego języka obcego, to skazanie siebie i swoich dzieci nie tylko na zawodowe czy społeczne, ale wręcz ogólnoświatowe wykluczenie.
Myślicie, że całą noc spędziłam na pielęgnowaniu swojego czarnowidztwa, przewracając się z boku na bok. Nic bardziej mylnego. Załączyłam komputer i odwiedziłam stronę OKAZJE.NOWINY.PL, a rozwiązanie po kilku minutach samo wyszło z mojej drukarki.
Po pierwsze, dla mojego dziecka voucher na całoroczny kurs języka angielskiego dla początkujących, a w związku z tym, że przykład idzie zawsze z góry, dla mnie voucher na kurs języka angielskiego dla średniozaawansowanych. Czy to spory wydatek? Mniejszy, niż wam się wydaje. Kartki i tusz do drukarki z hipermarketu, a reszta za połowę ceny z OKAZJE.NOWINY.PL. Szkoda tylko, że nie znalazłam voucheru na niedzielne śniadanie do łóżka.
(kch)