Koniec „korekty” liczników w samochodach?
Od 1 stycznia bez specjalnego medialnego rozgłosu weszła w życie zmiana prawa, która kupującym używane samochody daje bardzo silne narzędzie kontroli sprzedawcy. Stan licznika w samochodzie jest teraz odnotowywany w dokumentacji auta podczas przeglądów w stacjach diagnostycznych.
Oczywiście, rozwiązanie to ma swoich zwolenników i przeciwników. Ci drudzy wskazują, że tak naprawdę nie ukróci to procederu poprawiania liczników samochodowych i działało będzie korupcjogennie na pracowników stacji diagnostycznych. – A jaki to problem? Jadę zarejestrować samochód, przegląd i wpisujemy do dokumentacji żądaną, a nie faktyczną wartość licznika za „drobną opłatą”. Myślicie państwo, że się nie da? Oczywiście, że się da, znam ludzi, którzy właśnie tak robią – mówi pan Andrzej, właściciel jednego z komisów samochodowych w powiecie rybnickim. – Zmiana prawa jest ważna i potrzebna, ale moim zdaniem to tylko mały krok w kierunku uzdrowienia sytuacji – dodaje.
Jak przyznaje, filtrując ogłoszenia z używanymi samochodami nietrudno natknąć się na bardzo podejrzane oferty. – To denerwuje, bo człowiek próbuje uczciwie podejść do biznesu, a znajduje śmieszne oferty, samochodów kilkuletnich z nierealistycznym zupełnie przebiegiem – komentuje.
Od teraz wszystko jasne
Na czym polega rewolucyjna – dla niektórych – zmiana? Od 1 stycznia na stacjach diagnostycznych podczas corocznych przeglądów spisywany jest do systemu stan licznika samochodu. Dzięki temu potencjalny klient będzie mógł łatwo prześledzić przebieg samochodu. To rozwiązanie, zdaniem pracowników stacji, działa jednak tylko w jednym wypadku. – Jeśli mamy samochód używany, który teraz zostanie spisany, to przy następnej kontroli będziemy w stanie udowodnić, że licznik był cofnięty o jakąś konkretną wartość. Wtedy i tylko wtedy, gdyż ta zmiana nijak ma się do samochodów sprowadzonych. Wtedy nie mamy żadnej pewności, jaki był rzeczywisty przebieg auta – mówi pracownik rybnickiej stacji KREG. – To na pewno krok w dobrym kierunku. Żeby dopiąć sprawę do końca, trzeba byłoby zupełnie ten proceder zdelegalizować, uczynić go nieopłacalnym odpowiednimi karami, a służbom dać uprawnienia do ścigania. Musimy też ten nasz system związać z europejskimi rejestrami, żeby nawet sprowadzony wóz był pod kontrolą. Na to pewnie jednak poczekamy – dodaje.
Pracownicy stacji z podobnymi przypadkami spotykają się nieraz. Często, już na pierwszy rzut oka widać, że licznik był „korygowany”. – Jak często się to zdarza można tylko jednym słowem określić – plaga. Dzisiaj trafić na uczciwego sprzedawcę to cud – dodaje pracownik KREG. – Dla nas sprawa jest łatwiejsza, mamy przyrządy i doświadczenie, które pozwala nam ocenić ile auto może mieć kilometrów „na karku”. Czasami nie trzeba wiele szukać. A to któryś mechanik podepnie kartkę przy silniku, kiedy i z jakim przebiegiem wymieniał płyny, albo wpis w książce serwisowej świadczy, że wymiana rozrządu robiona była przy 200 tysiącach kilometrów. Patrzymy na zegary, a tam stoi jak byk – 150 tysięcy – wspomina.
Dobry krok, choć za mały
Dla wielu, ten krok ustawodawców to tylko jedna z wielu decyzji, która powinna być podjęta, by w końcu klient mógł być pewny, że kupuje dokładni taki samochód, jaki sprzedawca próbuje mu sprzedać. – Nie dalej jak w zeszłym tygodniu znalazłem w skrzynce pocztowej małą wizytówkę. „Korekta liczników elektronicznych” i numer telefonu. Na drugiej stronie reklama skupu i sprzedaży samochodów. Z tym samym numerem telefonu. Czy to jest normalne? – mówi pan Marek, rybniczanin z kilkuletnim stażem za kółkiem. – Pierwszy samochód jaki zakupiłem miał być krajowy, nie bity i solidny. Dopiero po wizycie w autoryzowanym serwisie, gdy z dmuchawy w kabinie zaczął wylatywać lakier o kolorze nadwozia, okazało się, że samochód sprowadzony został z Belgii, gdzie też prawdopodobnie jakiś zdolny mechanik doprowadził go do stanu używalności – dodaje.
Przypadków takich, jak pan Marek, jest wiele. Zmiana prawa ma pomóc w kontrolowaniu i sprawdzaniu sprzedawców oraz samochodów, jednak co do sprowadzanych, pierwszy raz rejestrowanych w Polsce maszyn i tak nie możemy mieć pewności. Dla pana Marka nowe przepisy to tylko sygnał, że być może kiedyś znalezienie dobrego, używanego samochodu nie będzie na polskim rynku graniczyło cudem. – To dobre rozwiązanie, ale to za mało, by ludzie przestali poprawiać liczniki. To za mało, by niemal skasowane auta trafiały na polskie drogi zza granicy – mówi kierowca.
(mark)