Kto zlustrował Bernarda?
Ze słupów w rybnickiej dzielnicy Zebrzydowice bez problemu można dowiedzieć się o problemach z prawem jednego z mieszkańców. Wszystko przez plakaty, które rozwiesza nieznana osoba. Mimowolni bohaterzy nie nadążają z ich zrywaniem. Zabawa w kotka i myszkę trwa już kilka tygodni.
– Zaczęło się 12 stycznia od słupa przy szkole, potem był słup przy kościele i ulica Wiatraczna – wylicza pani Maria, której nazwisko również znalazło się na plakacie. Nie ona jednak jest głównym bohaterem zebrzydowickiego plakaciarza. Mieszkańcy przechodzący obok słupów zwalniają i uśmiechają się pod nosem. Nic dziwnego, skoro plakat dotyczy nikogo innego jak Bernarda L., najsłynniejszego mieszkańca Zebrzydowic, który swojego czasu paraliżował rybnickie służby donosami na sąsiadów. – Doigrał się – mówią zgodnie mieszkańcy Zebrzydowic.
Aby opisać kim jest Benard L. należy cofnąć się kilka lat. Na łamach naszego tygodnika opisywaliśmy wówczas problemy urzędników rybnickiego magistratu, policjantów i strażników miejskich którym godzinami na słuchawce wisiał Bernard L. Jego uwadze nie przeszedł żaden źle zaparkowany pojazd sąsiada czy dziura w drodze. Jeśli wierzyć plakatom sam zgłaszający nie wiódł wzorowego życia. Jazda pod wpływem alkoholu, nieuzasadnione wzywanie straży miejskiej i policji, kradzież prądu, znieważenie, groźby karalne, kradzież prądu – takie grzechy na plakacie wylicza jego autor. Obok dat i szczegółów kary sygnatura sądowa. Trudno odmówić plakaciarzowi dobrych źródeł. Na dole lista „współpracowników” Bernarda L. Wśród nich pani Maria. – Nie wiemy czy te wyroki to prawda, ale nie podoba się nam, że również jesteśmy na tych plakatach. Już nie nadążamy z ich zrywaniem – dodaje bliska sąsiadka Bernarda L. Faktem jest, że w 2010 roku Bernard L. musiał stawić się w sądzie. W tym czasie, od stycznia 2009 do września 2010, na ulicy na której mieszka Bernard L. Strażnicy interweniowali... 144 razy.
O plakatach w Zebrzydowicach powiadomił nas jeden z czytelników. – Od czasu gdy zostaliśmy sąsiadami Bernarda L. do dzisiejszego dnia myśleliśmy, że sprawiedliwości nie ma na tym świecie, a jednak, nie rychło ale przyszła. Kapował nas milicji za komuny. Zaraz był donos pomimo, że zażądał sobie połowy zaoszczędzonego paliwa za niekapowanie. Jego budynek też stoi na krzywdzie ludzkiej wpierw najął do postawienia np. komina a potem kapnął do urzędu skarbowego że nie masz zgłoszonej działalności gospodarczej oczywiście nikomu nie wypłacił za pracę – wylicza czytelnik. Co na to sam zainteresowany? – Taty nie ma, jest w szpitalu – usłyszeliśmy prze domofon. – W jakim szpitalu, przecież widzieliśmy go w sklepie. Syn tu też przecież nie mieszka. To Bernard, tylko boi się rozmawiać z gazetą, jak wyszło co ma na sumieniu – śmieją się mieszkańcy. Również na policji Bernard L. tym razem nie domagał się ścigania autora plakatów. – Nie mamy takie zgłoszenie od osoby o takim nazwisku – potwierdza nadkomisarz Aleksandra Nowara z rybnickiej komendy policji.
(acz)