Czynić zwykłe rzeczy w sposób niezwykły
„Kochał drugiego bardziej niż siebie samego” – tak mówiła o błogosławionym Pier Giorgiu Frassatim jedna z jego przyjaciółek. Mały Dodo (jak nazywano go w dzieciństwie) wychował się w rodzinie, gdzie sztywne zasady zastępowały atmosferę ciepła i miłości. Zaskakuje więc fakt, z jakim oddaniem ten młody chłopiec angażował się w służbę najuboższym. Mimo że nie miał skąd czerpać wzorców, już od dziecka przejawiał wielką wrażliwość na ludzką nędzę.
Sługa biednych i cierpiących
Mając zaledwie kilka lat potrafił oddać swoje buciki i pończochy kobiecie z bosym dzieckiem na ręku. Bycie „sługą biednych i cierpiących” zawsze odbierał jako przywilej. Choć wiele posiadał (jego rodzina należała do najbogatszych we Włoszech) wszystko rozdawał ubogim – zdarzało się, że wracał do domu bez płaszcza czy marynarki. Czuł, że przez swoje poświęcenie wypełnia wolę Chrystusa. W wieku 17 lat zaangażował się w działalność w Konferencji Stowarzyszenia Św. Wincentego a Paulo, zajmującej się pomocą materialną i duchową. Dostarczał najuboższym leki, żywność, odzież, opatrywał rany, obmywał, traktując to nie jako przykry obowiązek, ale wykorzystywanie darów od Boga. Często odwiedzał trędowatych w szpitalu św. Łazarza. Pewnego dnia spotkał tam młodego chłopca z zeszpeconą przez chorobę twarzą. „Widzisz – zwrócił się do towarzyszącego mu kolegi - jak ogromną wartością jest bycie zdrowym, jak my jesteśmy. Zniekształcenia tamtego młodzieńca znikną, kiedy za kilka lat osiągnie Raj. Dlatego nasze zdrowie musi być oddane na służbę temu, który go nie ma, w przeciwnym razie zmarnowałoby się dar samego Boga i własną dobroć”. Lubił też chodzić do Cottolengo – domu dla niepełnosprawnych, których często pocieszał w cierpieniu, przynosił pieniądze, obdarowywał słodyczami i odzieżą, kupionymi za własne kieszonkowe.
Hymn o miłości
Chodził po oddziałach, całym sobą wsłuchując się w ludzi. Całował jak najserdeczniejszych przyjaciół tych, do których wielu brzydziło się nawet podejść. Podczas słynnej epidemii hiszpańskiej w 1918 r. odwiedzał biednych, opiekując się nimi z oddaniem i bez wahania wykonując posługi związane z higieną. Proszącego o jałmużnę biedaka zapytał, dlaczego nie pracuje. Gdy ten odpowiedział, że nie ma narzędzi, aby ugotować i sprzedać kasztany Pier Giorgio natychmiast mu je kupił. Jego życiowym drogowskazem stał się „Hymn o miłości” św. Pawła. Kiedy jeden z przyjaciół zadał mu pytanie, w jaki sposób jest w stanie wytrzymać w miejscach przepełnionych odorem choroby i nędzy odrzekł: „Pan Jezus przychodzi do mnie codziennie w Komunii Świętej, a ja odwzajemniam się Mu, jak mogę, choć nieudolnie, odwiedzając biedaków”. To właśnie z eucharystii czerpał siłę, dzięki której dawał ludziom zawsze całego siebie. Często widywano go ze stosami paczek, wracającego z lombardu, gdzie wykupywał zastawione ubrania, by rozdawać je potrzebującym. Mimo że w jego rodzinie nigdy nie trzeba było troszczyć się o pieniądze, Pier Giorgo słynął z tego, że wiecznie mu ich brakowało. Każdy grosz przeznaczał na pomoc tym, którzy mieli mniej niż on. Gdy pewnego dnia jeden z jego podopiecznych został eksmitowany, Frassati robił wszystko, by znaleźć mu nowe mieszkanie. Udało mu się wyszukać małe pomieszczenie na strychu, i wynajmując wózek pomógł biedakowi przenieść tam jego dobytek. Innym razem zaopiekował się samotną matką, której mąż, alkoholik, przebywał w więzieniu. Dzięki jego pomocy kobieta mogła przedłużyć urlop macierzyński. Pier Giorgio zajął się też przeprowadzką, a gdy został poproszony o trzymanie jej córki do chrztu za własne pieniądze kupił chrzcielne ubranko. Udało mu się również załatwić pracę w fabryce mężowi kobiety, bez potrzeby okazywania zaświadczenia o niekaralności. Nie tylko ten mężczyzna znalazł dzięki niemu zatrudnienie. Frassati, wykorzystując fakt, że jego ojciec był redaktorem naczelnym jednego z najbardziej wpływowych dzienników włoskich „La Stampa”, podsyłał do gazety ogłoszenia o pracę.
Troska o innych
Do ostatniej chwili troszczył się o innych. Mimo, że sam cierpiący, myślami był ciągle ze swoimi podopiecznymi, pamiętając o ich potrzebach : „Zastrzyki są dla Converso; kwit lombardowy jest Sappy. Zapomniałem o nim... odnów go na mój rachunek” – tak właśnie brzmiały ostatnie polecenia Frassatiego. Sparaliżowaną ręką z ogromnym trudem wypisywał na kartce nazwiska ludzi, którym sam nie mógł już pomóc. Zmarł w wieku 24 lat, po kilku dniach cierpień, zarażony od jednego z biedaków infekcją choroby Heinego-Medina. W społeczeństwie ogarniętym przez powszechną znieczulicę nie ma dziś miejsca na takie wzory, ale to potwierdza tylko jak bardzo ich potrzebujemy. To, co kiedyś uważano za normę teraz urasta do rangi heroicznego czynu, albo wręcz przeciwnie, staje się powodem do wstydu. Dlatego łatwiej przejść obojętnie, łatwiej nie widzieć. Przykład Frassatiego na nowo uczy nas jak „czynić zwykłe rzeczy w sposób niezwykły”.
Hanna Pękała