Prawie siedemdziesiąt lat rozłąki! Niewiarygodna historia bliźniaków z Domu Dziecka w Rybniku
Jest rok 1947. Do rybnickiego domu małego dziecka trafiają bliźniacy, Lucjan i Jerzy Jankowski. Każdego z nich adoptuje inna rodzina. Jeden układa sobie życie w Warszawie, drugi za oceanem. Bracia spotykają się prawie siedemdziesiąt lat po rozdzieleniu! Nie, to nie jest streszczenie dobrego kinowego dramatu. To scenariusz wyreżyserowany przez samo życie.
Rozdzielone bliźniaki
Lucjan i Jerzy przyszli na świat w Niemczech w 1946 roku. Ich matką była Polka, zaś ojcem (co udało się odkryć po wielu latach) amerykański wojskowy. Za względu na poważne problemy ze zdrowiem, rodzicielka nie była w stanie zająć się bliźniakami, którzy w roku 1947 zostali przywiezieni pociągiem do Polski i trafili do domu małego dziecka w Rybniku. Po jakimś czasie zostali adoptowani, ale każdy trafił do innej rodziny. – Nie wiemy dokładnie, jak wyglądało rozdzielenie braci, ale możemy się tego domyślać. W tamtych latach nie zwracano uwagi na to, czy było to rodzeństwo, czy nie. Dzieci po prostu były rozdzielane – wyjaśnia Barbara Jakubiak, dyrektor Domu Dziecka w Rybniku. – W lutym 2014 roku przyjechał do nas pan Lucjan z córką i był ciekawy, czy mamy jakieś dokumenty z lat przedwojennych, ponieważ szukał swoich korzeni. Wiedział jedynie, że jego matka nie żyje. A że ja jestem łakoma i chcę zawsze mieć wszystko
u siebie, to nie oddałam dokumentów do archiwum państwowego, tylko zrobiłam pokój bez okien i światła, gdzie przetrzymujemy archiwa jeszcze nawet z czasów przedwojennych, sporządzane w języku niemieckim. Pracownik socjalny, który opiekuje się archiwum, znalazł dokumenty pana Lucjana. Dzięki temu dowiedzieliśmy się, że ma brata bliźniaka. Stało się to w lutym, a już w październiku Polski Czerwony Krzyż znalazł Jerzego, który jak się okazało, mieszka w Stanach Zjednoczonych – dodaje Barbara Jakubiak.
Pomoc Czerwonego Krzyża
– Polski Czerwony Krzyż pomaga w łączeniu rodzin, które zostały rozbite w wyniku konfliktów zbrojnych i klęsk żywiołowych. W związku z tym wpływają do nas zgłoszenia osób, które się szukają. W 2014 roku o pomoc w poszukiwaniach zwróciła się do nas córka jednego z braci. My mieliśmy już wcześniejsze zgłoszenie brata Jerzego, który mieszka obecnie w Stanach Zjednoczonych. Prowadziliśmy takie poszukiwania w latach sześćdziesiątych i siedemdziesiątych. Wtedy udało się nam jedynie uzyskać informację o śmierci mamy. W momencie, kiedy wpłynęło nowe zgłoszenie, połączyliśmy te sprawy – tłumaczy Izabela Czyńska, zastępca kierownika Krajowego Biura Informacji i Poszukiwań Polskiego Czerwonego Krzyża. W tym wypadku, dzięki wydatnej pomocy Amerykańskiego Czerwonego Krzyża, sprawę udało się wyjaśnić bardzo szybko.
– Dzięki temu możemy być świadkami tego połączenia. Pierwsze fizyczne spotkanie miało miejsce na lotnisku Okęcie. Była to naprawdę bardzo wzruszająca i emocjonująca chwila. Były łzy, kwiaty, pierwsze wywiady. Ten cały szum medialny chyba trochę uniemożliwia braciom głębszy kontakt, ale za parę dni, kiedy te emocje opadną, panowie z pewnością będą mogli poznać się bliżej – mówi przedstawicielka Polskiego Czerwonego Krzyża. Dwa dni po pierwszym spotkaniu bliźniacy złożyli wizytę w rybnickim Domu Dziecka, gdzie kilkadziesiąt lat wcześniej rozpoczęła się ich historia.
Po dwóch stronach świata
Pan Lucjan, który po adopcji otrzymał nazwisko Poznański, robił w życiu sporo. Był między innymi fryzjerem, ślusarzem, blacharzem i kierowcą. Jest też ojcem czwórki dzieci. Swoją historię opowiada łamiącym się głosem. – Brata adoptowano, kiedy miał dwa lata, zaś mnie zabrano rok później. On poszedł do Sosnowca, a ja w rejony Nysy. Jerzy szukał mnie przez piętnaście lat, ale nic z tego nie wyszło. O tym, że byłem adoptowany, dowiedziałem się od matki, kiedy miałem dziewiętnaście lat. Do wojska poszedłem do Warszawy, gdzie później założyłem rodzinę. Brat wyjechał zaś do Niemiec, a następnie do Stanów Zjednoczonych. O jego istnieniu dowiedziałem się półtora roku temu. Dziś jestem bardzo szczęśliwy, bo mam wspaniałego brata. Nie rozstajemy się nawet na krok – relacjonuje pan Lucjan, ocierając łzy. Jerzy, lub jak kto woli George Skrzynecki (nazwisko po adopcji), to mieszkający na co dzień w Kalifornii emerytowany technik dentystyczny. Razem z żoną Nadine wychowali córkę. – O bracie bliźniaku dowiedziałem się w wieku 17 lat. Od tego czasu zacząłem go szukać. Napisałem list do Czerwonego Krzyża, ale nie znaleźli wtedy o nim żadnych informacji. Później wyjechałem na jakiś czas do Niemiec, a następnie osiedliłem się w Stanach Zjednoczonych, gdzie mieszkam już od 41 lat. Pierwsze spotkanie z bratem było bardzo emocjonalne, mimo, że wcześniej rozmawialiśmy już przez Skype i pisaliśmy listy. Do teraz nie mogę uwierzyć, że po prawie 69 latach rozłąki odnaleźliśmy siebie. To jak błogosławieństwo Boga – cieszy się pan Jerzy, spoglądając na brata.
Nadrobić stracony czas
Z nową sytuacją muszą się także zmierzyć żony bliźniaków, Małgorzata i Nadine. – To było dla nas ogromne zaskoczenie. Gdy mąż dowiedział się, że ma brata, był płacz, szok i niedowierzanie. Szwagier to wspaniały człowiek: dobry, ciepły i bardzo chętny do współpracy w kuchni. Czy dostrzegam w nim cechy męża? Nie wiem czy mogę o tym mówić, ale był taki przypadek, że po powrocie z lotniska zrobiliśmy kolację. Pojawiła się też symboliczna ilość alkoholu. W pewnym momencie w butelce zostało już dosłownie niespełna pół kieliszka. Chciałam więc zabrać to ze stołu, ale szwagier zrobił dokładnie to, co zawsze robi mój mąż, czyli rozlał do kieliszków tę niewielką ilość, która jeszcze została. Te same słowa, te same gesty! – mówi pół żartem, pół serio pani Małgorzata. – Ale są też różnice. Lucjan bardzo lubi robić zakupy, zaś Jerzy, jak już wspomniałam, pomagać w kuchni. A więc uzupełniają się – dodaje żona pana Lucjana, która przyznaje, że choć nie potrafi rozmawiać po angielsku, to ze szwagierką dogaduje się bez słów. –Jestem bardzo szczęśliwa, że mogliśmy przyjechać do Polski i się poznać. Wszyscy są tutaj wspaniali. Jestem wdzięczna Czerwonemu Krzyżowi, bo wykonał świetną robotę. To wszystko wygląda tak, jakbym oglądała jakiś film w telewizji, no ale przecież to jest rzeczywistość i my jesteśmy częścią tej historii. Niesamowite! – podsumowuje sympatyczna Nadine, żona Jerzego. Wszystko, czego potrzebują teraz rodziny Poznańskich i Skrzyneckich, to święty spokój, by choć w niewielkim stopniu nadrobić stracony czas. Przez najbliższe tygodnie goście z Ameryki zostaną w Polsce. Rewizyta w Kalifornii planowana jest na przyszły rok.
Kuba Pochwyt