Rak wątroby – czy to rzeczywiście wyrok śmierci?
Rozmowa z dr Romanem Gnot, Prezesem Zarządu Spółki AdvanceMed, która otworzyła Śląskie Centrum Medycyny Inwazyjnej w Nieborowicach pod Gliwicami.
Panie doktorze, czy rak wątroby, a mam tu na myśli zarówno pierwotnego raka wątroby jak i przerzuty raka o innym umiejscowieniu, to ciągle jednoznaczny wyrok śmierci?
Roman Gnot: Zdecydowanie nie. Przy dzisiejszych możliwościach leczenia choroby nowotworowej, w tym i raka wątroby, należy ją traktować – po prostu jako chorobę przewlekłą. Obserwujemy w jej przebiegu fazy zaostrzenia i poprawy, nawet w bardzo złośliwych przypadkach czas przeżycia liczymy coraz częściej w latach, a nie w miesiącach. Sytuacja chorego, na rozsiany nawet proces nowotworowy, nie różni się zatem istotnie od sytuacji chorych na zawał serca, niewydolność nerek, marskość wątroby czy inne choroby przewlekłe.
Jakie zatem nowe perspektywy przynosi chorym na raka wątroby nowoczesna technologia medyczna? Czy rzeczywiście coś się istotnie zmieniło? Przecież rak wątroby, zwłaszcza pierwotny, to jedna z tych chorób, przy której lekarz w amerykańskich filmach mówi choremu: „Proszę szybko uporządkować swoje sprawy. Zostało panu 4 miesiące życia”.
Tutaj muszę zaprotestować. Zarówno ja, jak i moi koledzy lekarze z zespołu Śląskiego Centrum Medycyny Inwazyjnej stanowczo zwalczamy takie stereotypy. Powiedzenie choremu, że zostało mu kilka miesięcy życia, rujnuje jego zdolności samoleczenia. My nigdy nie mówimy, że choroba jest śmiertelna. Mówimy, że jest ciężka, czasem śmiertelna, ale że można z nią z powodzeniem walczyć. I tak jest naprawdę.
Co proponujecie chorym na raka wątroby?
Nasza oferta różni się od przeciętnej tym, że wykorzystujemy najnowsze, najbardziej skuteczne techniki leczenia, stosowane w krajach rozwiniętych. Polska onkologia rzadko wykracza tu poza stereotyp – leczenie chirurgiczne plus chemioterapia. Oczywiście leczenie chirurgiczne to najlepsza opcja dla chorego, tyle tylko, że bardzo niewielu chorych kwalifikuje się do tak ciężkiego zabiegu. My w strategii leczenia uwzględniamy techniki dużo mniej inwazyjne – w tym różne warianty embolizacji i termoablację.
Co kryje się za tymi specjalistycznymi terminami?
Embolizacja polega na tym, że poprzez cewnik wprowadzony do tętnicy wątrobowej, podajemy substancje, które wybiórczo zatykają naczynia odżywiające nowotwór. Dodatkowo substancje te mogą zawierać lek – taki sam jak w chemioterapii ogólnoustrojowej. Korzyść jest więc podwójna: blokujemy ukrwienie guza i dodatkowo stosujemy jakby miejscową chemioterapię. Pozwala to uniknąć ciężkich działań niepożądanych normalnej „chemii”.
A termoablacja?
To z kolei technika, która polega na – obrazowo mówiąc – wypaleniu guza nowotworowego przez elektrodę wkłuwaną przez skórę, pod kontrolą USG. Dodam od razu, że obie techniki: embolizacja i termoablacja bardzo dobrze się uzupełniają. Upraszczając sprawę można powiedzieć, że embolizacja sprawdza się w guzach większych, a termoablacja w mniejszych.
Można chorym zaproponować jeszcze coś dodatkowego?
Proponujemy im jeszcze coś, co pozornie bardzo kontrastuje z nowoczesną technologia opisaną powyżej. Mianowicie nakłaniamy chorych do skorzystania z naszych warsztatów zdrowia. Jest to cykl spotkań, które czysto praktycznie, warsztatowo – uczą chorych prawidłowego odżywiania, utrzymywania odpowiedniej kondycji fizycznej i psychicznej. Znowu trochę upraszczając jest to tak, że skoro nowotwór się u nas rozgościł, to znaczy, że stworzyliśmy mu sprzyjające warunki do rozwoju. W jakimś sensie zaprosiliśmy go do siebie. Teraz należy go po prostu wyprosić drastycznie zmieniając styl życia. Uczymy pacjenta, jak tego dokonać. Poprawia to wyniki leczenia, ponadto pacjent z biernego, bezwolnego przedmiotu różnych medycznych procedur zamienia się w czynnego, aktywnie działającego uczestnika procesu leczenia. Przynosi to optymizm, poprawia jakość życia.
Mamy więc kompleksowe, holistyczne podejście do chorego. Jaka jest skuteczność takiej strategii?
Taka jak powiedziałem na wstępie. Zamieniamy śmiertelną chorobę o gwałtownym przebiegu w chorobę przewlekłą. Nie obiecujemy wyleczenia, ale zdecydowanie wydłużamy czas przeżycia.
Czy embolizacja bądź termoablacja są dla chorego kosztowne?
Z ubolewaniem stwierdzam, że tak. Zabiegi te wykonujemy prywatnie, gdyż system kontraktowania oferowany przez NFZ nie stwarza nam innej możliwości. Liczymy jednak, że to się szybko zmieni i NFZ dostrzeże tę niemałą grupę pacjentów i będziemy mieli kontrakt na wykonywanie tych procedur nieodpłatnie dla pacjenta w ramach ubezpieczenia zdrowotnego.