Jeździ z żoną do pożarów
Najpierw były zaręczyny podczas ćwiczeń ratowniczo-gaśniczych, później strażacki ślub. Teraz jeżdżą razem do pożarów - Martynę i Łukasza Materzok łączy nie tylko uczucie, ale i wspólna pasja.
Łukasz Materzok z Radlina to jednocześnie strażak zawodowy i strażak-ochotnik. Pracuje w Zakładowej Straży Pożarnej w Kopalni Jankowice. Poza tym jest członkiem Ochotniczej Straży Pożarnej w Radlinie-Bietułtowach, a dokładnie kierowcą i zastępcą naczelnika. Jego żona, Martyna, również należy do biertułtowskiej OSP. To jedyne strażackie małżeństwo w tej jednostce.
Wciągnął narzeczoną
- Znamy się od małego. Najpierw było koleżeństwo, później zostaliśmy parą - mówią Martyna i Łukasz. Do ochotniczej straży trafili już jako narzeczeni. Z tą różnicą, że najpierw Łukasz, a dopiero później - za namową ukochanego - Martyna. - Opowiadał mi o przebytych akacjach ratowniczo-gaśniczych, do których wyjeżdżali w pracy. Mówił, jak to wszystko wygląda, i zachęcał. Zdecydowałam się. Pierwsze spotkanie, drugie spotkanie, później cotygodniowe zbiórki, spotkania ze znajomymi strażakami z jednostki. I tak połknęłam bakcyla. Zauważył to Jacek, nasz naczelnik, i wysłał mnie na kurs podstawowy, żebym mogła wyjeżdżać do akcji - opowiada Martyna.
Teraz, gdy słyszą wycie syren, a oboje są w domu, jadą do zadań ratowniczo-gaśniczych wspólnie. - Czasami jeszcze z tatą, bo jego też zaraziliśmy - śmieją się.
Bez taryfy ulgowej
W trakcie akcji nie są jednak małżeństwem, a po prostu ratownikami. - Nie ma żadnej ulgi. Wszyscy są traktowani tak samo. Straż pożarna to jedna wielka rodzina i do każdego podchodzi się z jednakowym szacunkiem i uwagą. Należy być zgraną ekipą. Bez tego ani rusz - zaznaczają.
Bywa jednak, że gdzieś z tyłu głowy zapala się czerwona lampka. Tak jak w czasie niedawnego pożaru piwnicy w Radlinie. Po rozpoznaniu ogniowym Martyna musiała udać się w pierwszej rocie do środka, czyli w pierwszej kolejności do ognia. - Wiadomo, że jak widzi się kłęby dymu, a żona jest w środku, to dopada obawa, że coś może się stać. Ale trzeba mieć to wszystko na tyle poukładane w głowie, żeby radzić sobie z takimi myślami. Wszyscy wiemy, że nasze działania wiążą się z zagrożeniem, ale po to tyle ćwiczymy i doskonalimy się, żeby akcje kończyły się sukcesem, a my żebyśmy wracali cali i zdrowi do naszych domów i do bliskich - podkreśla Łukasz.
Akcja dobra na kłótnię
W biertułtowskiej OSP na nikim nie robi już wrażenia fakt, że w szeregach jednostki jest małżeństwo. - Tylko znajomi się dziwią, jak kobieta może przebierać się między facetami. Ale akcja, to akcja. Nie ma nawet czasu, żeby się tym przejmować - zaznacza Martyna.
Dzięki strażackim akcjom udało się już ugasić niejedną sprzeczkę zakochanych. - Najbardziej pamiętamy sytuację, do której doszło jeszcze przed ślubem. W ogóle się do siebie nie odzywaliśmy. Po usłyszeniu syren każde przyjechało swoim samochodem. Wszyscy zauważyli, że coś jest nie tak. W wozie strażackim rozmawialiśmy, ale oficjalnie i służbowo. Ale rozmawialiśmy, bo w trakcie akcji trzeba się ze sobą komunikować i nie ma miejsca na obrażalstwo - podkreślają.
W terenie podczas interwencji musieli wypompować wodę z zalanej po nawałnicy drogi i pobliskich piwnic w domach. Martyna po akcji była tak ubłocona, że zanim mogła z powrotem wejść do wozu, koledzy potraktowali ją „prysznicem” z tak zwanego szybkiego natarcia. Zadań i emocji było tyle, że o kłótni narzeczeni... zapomnieli. Do jednostki wracali pogodzeni.
Zmyliły ją noże kuchenne
Para miała nie tylko strażacki ślub, ale i strażackie zaręczyny, do których doszło podczas ćwiczeń ratowniczno-gaśniczych poza terenem kopalni. Najważniejszy był element zaskoczenia. Rodzice Łukasza i Martyny wyciągnęli dziewczynę z domu pod pretekstem wyjazdu na pokaz noży kuchennych. - Byłam wściekła, bo nie lubię takich wydarzeń - śmieje się Martyna. Po drodze „na pokaz noży” rodzina stwierdziła, że obejrzą przez chwilę ćwiczenia Łukasza. - Po ćwiczeniach rodzice szczególnie chcieli obejrzeć skrytki w wozie bojowym, w których znajduje się sprzęt ratowniczy, jakim dysponuje straż pożarna podczas akcji - nie może zachować powagi Łukasz, bo w ostatniej ze skrytek ukryty był bukiet róż. A do tego pierścionek zaręczynowy. - Byłam w szoku. Powiedziałam „tak”, ale nie mogłam do siebie dojść. Kompletnie się nie spodziewałam. Wszyscy o wszystkim wiedzieli, tylko nie ja - dodaje Martyna.
Ze strażą do kościoła
Ślub odbył się w sierpniu ubiegłego roku w parafii w Biertułtowach. Straż pożarna towarzyszyła młodej parze od wyjścia z domów, aż do kościoła. Zresztą w kościele też, bo nawet ksiądz proboszcz Zbigniew Folcik, zasugerował, że skoro narzeczeni są tak związani ze strażą, to strażacy powinni ich wprowadzać do świątyni. I tak też się stało. - A na sali weselnej? Wiadomo, zabawa z rodziną, znajomymi i oczywiście ze strażakami - podkreślają małżonkowie. - Tylko noc poślubną spędziliśmy bez strażaków w tym wyjątkowym dla nas dniu. A szkoda – żartują Martyna i Łukasz.
Również ślubna sesja fotograficzna miała związek ze strażą. Odbywała się przy siedzibie Państwowej Straży Pożarnej w Wodzisławiu Śląskim i przy OSP Biertułtowy.
Łukasz jest również opiekunem młodzieżowej drużyny pożarniczej w OSP Biertułtowy, do której należy łącznie 16 dziewcząt i chłopców. - Śmieją się z nas, że na razie dzieci nie mamy, ale opiekujemy się całą gromadką - mówią małżonkowie. A jeśli w przyszłości będą mieli własne potomstwo? - To zapiszemy do straży - puentują.
(mak)